Home page
:: Wasze pisanko ::



Ostatnia aktualizacja:
2017.02.02
Autor: Bielaj
E-mail: bielaj@tenbit.pl
inne wiersze

NOWE ODKRYCIE


      Dzień dobry Panu. Nazywam się Arnold de Villanova. Jestem katalońskim lekarzem i alchemikiem oraz wykładowcą w Montepellier i Paryżu. Od dawna już pracuję nad znalezieniem sposobu na rozróżnianie kwasów i zasad. Istnieje już wprawdzie jedna metoda, ale jest ona długa i czasochłonna. Chciałbym jednak zapisać się na kartach historii chemii, ale nie jako ten co odkrył sposób na produkcję złota. Oczywiście chciałbym uwierzyć, że to czego podjęli się inni jest możliwe. Myślę jednak, że bóg nie pozwoliłby, aby ci panujący byli jeszcze bogatsi i bardziej niesprawiedliwi niż są. Zapisałem się w historii w inny sposób. Odkryłem prostą i szybką metodę sprawdzania odczynu roztworu.
      Codziennie rano przychodziłem do mojej pracowni alchemicznej i metodą prób i błędów próbowałem znaleźć to czego szukałem. Nigdy mi się to jednak nie udawało. Traciłem już nadzieję, gdy pewnego dnia przez przypadek odkryłem substancję, dzięki której można było sprawdzić jaki odczyn ma roztwór i jakie Ph. Nazwałem go lakmusem.
      Ale jak do tego doszło? Otóż do pewnego roztworu wodnego o odczynie zasadowym wpadł listek pewnego porostu. Zaobserwowałem, że roztwór zmienił barwę na niebieską. Zaintrygowany owym faktem postanowiłem sprawdzić działanie tego listka w roztworze o odczynie kwasowym. Roztwór zabarwił się na czerwono. Zrobiłem wyciąg z listków tego porostu i zacząłem go używać jako odczynnika. Sprawdziłem jego działanie na różnych roztworach. Okazało się, że zawsze zachodziła ta sama reakcja, czyli dla odczynu kwasowego ciecz zmieniała barwę na czerwoną, a dla zasadowego na niebieską.
      Napisałem traktat, w którym zawarłem opis zachodzącej reakcji i nazwy substancji oraz ich wzory na których sprawdzałem działanie tegoż odczynnika. Moja praca wzbudziła wiele kontrowersji. Niektórzy w to wierzyli, a inni twierdzili, że jestem czarnoksiężnikiem. Uważali, że zaczarowałem tą roślinę, dzięki której mam teraz odczynnik, którego od wielu lat poszukuję.
      Sytuacja wokół mojej osoby stawała się coraz gorsza. Sąsiedzi chcieli mnie spalić na stosie, więc musiałem uciekać z kraju. Przepis na lakmus ujawniłem mojemu najlepszemu przyjacielowi. Pozostawiłem go w kraju z misją wprowadzenia mojego odczynnika do chemii. Co się z nim w tej chwili dzieje nie wiem. Mam nadzieję, że mu się powiodło. Cały mój majątek przepisuję jemu. Rodziny nie mam. Na świecie pozostałem sam, a czuję, że długo nie pożyję. Ostatnio ledwo chodzę i mam coraz gorsze samopoczucie. Dlatego Szanowny Panie chcę spisać dziś mój testament.




PORAŻKA CZY SUKCES?


      Pozwólcie państwo, że się przedstawię. Nazywam się Aleksander Zuchta. Pochodzę z Gdańska. Jestem lekarzem i alchemikiem. Od wielu lat pracuję nad stworzeniem kamienia filozoficznego, czyli szukałem sposobu jak zwykły metal np.: miedź, brąz, żelazo przemienić w złoto. Wielu władców tego świata wierzy, że to jest możliwe, ja też kiedyś w to wierzyłem, a właściwie i teraz uważam, że da się tego dokonać, tylko technika nie posunęła się jeszcze tak daleko. Myślę, że produkcja złota będzie możliwa w przyszłości. Teraz jeszcze nie mamy odpowiednich urządzeń.
      Codziennie rano przychodziłem do mojej pracowni alchemicznej i metodą prób i błędów próbowałem znaleźć sposób na wyprodukowanie złota. Nigdy jednak mi to nie wychodziło. Mieszałem ze sobą różne odczynniki, podgrzewałem, chłodziłem i nic. Wszystko na marne. Podobno możnaby wytworzyć złoto przy pomocy reakcji siarki z rtęcią w odpowiednich proporcjach. Próbowałem i tego. Beznadzieja. Myślałem już, że nie zapiszę się na kartach historii chemii, gdy wpadłem na doskonały pomysł. Postanowiłem udowodnić, że przemiana metali w złoto jest niemożliwa. Nawet gdyby jednak okazało się, że można tego dokonać to zapisałbym się na kartach historii chemii. Rozpocząłem badania ilościowe. Wykonałem chyba wszystkie możliwe doświadczenia. Nie znalazłem sposobu na uzyskanie złota. Każda próba przynosiła wynik pozytywny. Pozytywny, czyli wszystko się zgadzało z moim założeniem. Badana zajęły mi wiele lat. Napisałem kolejny traktat, w którym zawarłem przebieg wszystkich doświadczeń i ich wyniki.
      A więc dowiodłem, że uzyskanie złota tą drogą jest niemożliwe. Jednak inni alchemicy nie uwierzyli i dalej próbowali tego dokonać lub szukali luk w mojej pracy. Odbyłem wiele dyskusji, w których broniłem swoich osiągnięć. Wiedziałem, że może trafić się ktoś lepszy ode mnie, ktoś kto znajdzie lukę w mojej pracy, której ja nie dostrzegłem. Postanowiłem przeprowadzić doświadczenia jeszcze raz od początku. Trwało to kolejne kilka lat. Gdy doprowadziłem cykl do końca, porównałem wyniki poprzednich doświadczeń z nowymi. Trochę się różniły, ale sens pozostawał ten sam. Opublikowałem kolejny traktat o tym samym temacie. Zamieściłem w nim, tak samo jak w poprzednim, wyniki i przebieg doświadczeń. Wtedy również wzbudziło to wiele wątpliwości. Poprosiłem wtedy, by według mojego schematu przeprowadził te doświadczenia inny alchemik. Jego wyniki były również podobne do moich. Teraz moja praca spotyka się z większym zrozumieniem, aczkolwiek wciąż było wielu sceptycznie nastawionych. Teraz już nie mogę nic na to poradzić. Niedługo umrę i pozostawię po sobie tylko prace naukowe. W tej chwili mogę umrzeć spokojnie, gdyż głęboko wierzę, że w przyszłości będą o mnie mówić, że zapisałem się na kartach historii chemii.




O DŻUMIE ALBERTA CAMUS'A


      "Dżuma" jest powieścią Alberta Camus'a . Poraz pierwszy została wydana w 1947r. Książka ta jest napisana oszczędnym, aczkolwiek bardzo sugestywnym językiem. Jest ona jednocześnie kroniką zadżumionego Oranu, miasta portowego położonego w północno - zachodniej Algierii.
      Historia zaczyna się 16 kwietnia od znalezienia przez doktora Bernarda Rieux martwego szczura na klatce schodowej domu, w którym mieszkał. Od tego dnia sytuacja w Oranie pogarszała się. Na ulice wychodziło tysiące szczurów. Zachowywały się tak, jakby chciały zginąć w obecności człowieka. W kilka dni po znalezieniu przez doktora Rieux pierwszego szczura zachorował dozorca Michel. Miał wysoką gorączkę i obrzęk na szyji. Doktor nie mogąc rozpoznać choroby, skontaktował się ze swoim znajomym, aby się z nim skonsultować. On również nie wiedział cóż to mogłaby być za choroba. Trzeba było czekać na wyniki badań laboratoryjnych. Przez pewien czas Michel bredził w gorączce, która sięgała czterdziestu stopni. Pojawiła się grzybowata narośl na ustach. Wkrótce potem zmarł.
      Przed incydentem ze szczurami do miasta przyjechał przyjaciel doktora Jean Tarou. Sporządził notatki z rozmów, które usłyszał w różnych miejscach. Wszystkie relacje łączyła informacja o czyjejś śmierci i te same objawy choroby: wysoka gorączka, opuchlizna na szyji i grzybowata narośl na ustach. Doktor kontaktował się z innymi lekarzami, aby się dowiedzieć, czy miało miejsce więcej takich przypadków. Było ich około dwudziestu. Wysunął wtedy propozycję, aby izolować chorych, lecz Richard, który był sekretarzem syndykatu lekarzy, powiedział, że nie może tego zrobić. Zapytał równocześnie doktora Rieux na jakiej podstawie snuje podejrzenie, iż miastu grozi epidemia. Wszystko stało się jasne dopiero po zebraniu informacji od wszystkich Orańskich lekarzy. To była epidemia. Zwołano posiedzenie syndykatu lekarzy. Uważano, że wniosek doktora Rieux, który spowodował to spotkanie, był wyjątkowo niestosowny i pochopny. Bernard poinformował zebranych lekarzy, że prowadząc badania niepokojących go przypadków stwierdził obecność wirusa podobnego do wirusa dżumy. Członkowie syndykatu żądali jednoznacznego potwierdzenia, iż jest to istotnie wirus tej choroby. Odpowiadając doktor powiedział, że w jego przekonaniu nie ma w tym momencie istotnego znaczenia jaka choroba - dżuma czy febra - grozi śmiercią tysiącom mieszkańców Oranu. Powinno się przede wszystkim podjąć działania mające na celu przeciwdziałanie zagrożeniu. Środkami zapobiegawczymi stały się afisze pouczające ludność jak należy dbać o higienę. Apelowano o natychmiastowe zgłaszanie się do lekarza w razie choroby. Były one, w słusznym zresztą przekonaniu doktora, niewystarczające. Postanowiono również posłać po serum.
      Kilka dni później przyszedł telegram informujący, że rozpoczęto produkcję leku. Był tam również zamieszczony rozkaz zamknięcia miasta i ogłoszenia stanu epidemii. Mieszkańców Oranu czekał los ludzi odrzuconych przez świat. Kościół postanowił również włączyć się do walki z dżumą poprzez modlitwy. Ojciec Peneloux wygłosił kazanie o nieugiętym faraonie, na którego kraj Bóg zesłał siedem klęsk jako karę. Ludzie padali z ławek na kolana bojąc się kary za nieświadome dopuszczenie się jakichś przewinień.
      Doktor Rieux spotkał Ramberta. Był to dziennikarz, który chciał kiedyś przeprowadzić z nim wywiad. Teraz chciał, aby doktor wystawił mu zaświadczenie, że jest zdrowy. Dzięki niemu mógłby opuścić Oran i wrócić do swojej żony, która czekała na niego w Paryżu. Doktor powiedział mu jednak, że nie może tego zrobić.
      Tarou przyszedł do Bernarda i poinformował go, że obecna służba sanitarna jest niewystarczająca. Zaproponował, że podejmie się zadanie powiększenia jej. Jean chciał zwerbować Rambert'a, lecz ten mu odmówił. Był zbyt zajęty próbami odnalezienia odpowiednich ludzi, którzy mogliby mu pomóc nielegalnie wydostać się z miasta.
      W końcu przysłano serum. Było go jednak bardzo mało. Obiecano zwiększyć produkcję. Doktor miał do czynienia z wielkim bólem, lecz nie własnym, tylko tych, których bliscy zachorowali na dżumę. Pacjenci ci prosili o ponowne przeprowadzenie badań, lecz objawy jednak mówiły same za siebie. Odnotowywano coraz więcej zachorowań, a nadsyłane serum było nadal w ilościach niewystarczających. Ludzie zaczynali się buntować. Próbowali przedrzeć się siła przez bramy miasta, pilnowane przez wojsko. Byli ranni, byli zabici. Epidemia zbierała żniwo śmierci w różny sposób.
      Zmiana w przebiegu wydarzeń nastąpiła równie niespodziewanie, jak początek tragicznej sytuacji. Jeden z przyjaciół doktora wyzdrowiał. Choroba miała lżejszy przebieg. Pacjenci wracali do zdrowia. Epidemia zaczęła się szybko wycofywać. Mieszkańcy Oranu obawiali się jej nawrotu. W tym momencie jeszcze zbytnio nie okazywali radości, lecz widoczne było, że mają nadzieję na rychły koniec tragedii.
      Niespodziewanie zachorował Tarou. Doktor zrobił wszystko co było w jego mocy, aby go ratować. Pomimo jego starań Jean zmarł. Rieux boleśnie odczuł śmierć przyjaciela. Epidemia dżumy minęła. Tłumy na ulicach eksplodowały radością. Doktor Rieux nie umiał się z nimi cieszyć. Śmierć Tarou sprawiła mu ogromny ból. Wiedział również, że epidemia, choć minęła, może jeszcze kiedyś powrócić, jak nie tej, to innej choroby.
      Niedługo potem otrzymał telegram zawierający wiadomość, że jego żona zmarła w sanatorium w górach. Jego matka myślała, że przez to jej syn pogrąży się do reszty w żalu i załamie się psychicznie. Zaleciła mu, aby udał się do tego sanatorium, żeby trochę odpocząć.
      Opowieść ta budzi wiele skojarzeń. Myślę, że ma ona na celu metaforyczne przedstawienie zła tkwiącego w człowieku. Jest to zaraza, negatywny pierwiastek, który tkwi w każdej jednostce ludzkiej i z którym trzeba się zmagać. To zło ujawnia się najczęściej w momentach zagrożenia, którymi są między innymi żywioł czy wojna. Poraża, niszczy i rodzi nowe zło. Jest zatem tak samo zaraźliwą chorobą jak dżuma.

© 2004 - 2008 literat.mix     projektowanie www