Home page
:: Wasze pisanko ::



Ostatnia aktualizacja:
2017.02.02
Autor: Krystian Pastewski
E-mail: krystianpastewski@o2.pl
inne wiersze

NOWY ADAM


Nim nastał rok 2113...

Wraz z nadejściem XXI wieku w małym mieście Chojnice, rozpoczęły się wielkie zmiany. Ciągłe remonty i przebudowania sprawiły, że miejscowość znana dotychczas wyłącznie z pobliskich kurortów wypoczynkowych i corocznego Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych, przybrała postać wykopaliska archeologicznego, o raczej zaawansowanym "stopniu prac".
Po zakończeniu przebudowy miasto ukazało światu swe nowe oblicze.
W 2052 roku Chojnice wygrały konkurs na najpiękniejsze miasto w Polsce. W następnym roku okazało się, że to "prowincjonalne" miasteczko znajduje się w czołówce najlepszych na skalę europejską, po czym miejscowość w następnych latach zdobywała coraz więcej nagród. To ściągnęło do Chojnic sponsorów. Liczne inwestycje uczyniły z małego, spokojnego miasteczka prężne centrum biznesu i polityki. W 2078 roku z fuzji kilku większych firm powstała "Elita". W ciągu dwudziestu lat korporacja przejęła interesy w mieście, zaś w 2100 roku Azazel Aryman - przewodniczący "Elity" zasugerował polskiemu rządowi, aby władzę nad miastem skupić w rękach Rady (najbogatszych ludzi w mieście, a zarazem szefów "Elity"). Po przeprowadzeniu referendum wśród Chojniczan, rząd podpisał uchwałę.

I

Chojnice, 31.12.2112 r.
Pod budynek Shira Space Technology podjechała limuzyna, z której wysiadł elegancko ubrany mężczyzna. Idąc w kierunku wejścia, poprawił płaszcz. Zatrzymał się przed szklanymi drzwiami i zapukał w nie, zwracając uwagę strażnika. Ochroniarz siedzący za biurkiem, rzucił okiem na szereg monitorów. Na jednym z nich widniał uśmiechnięty lekko mężczyzna.
- Coś się stało, panie Kowalski? - zapytał, poznając mężczyznę, z którym pożegnał się parę godzin wcześniej.
- Jasiu, zapomniałem zabrać z biurka prezent dla żony. Wpuść mnie.
- Wie pan, że nie mogę. Bardzo bym chciał, ale nie mogę.
- Pięć minut, bo mnie żona zabije.
- No dobrze - wcisnął przycisk.
Tuż przed Kowalskim wysunął się ze ściany czytnik linii papilarnych oraz siatkówki oka. Pewny siebie poddał się testowi. Strażnik widząc, że wszystko się zgadza, otworzył drzwi. Pracownik instytutu wolnym krokiem przeszedł przez hol do windy. Winda zatrzymała się na dwudziestym piętrze. Mężczyzna przeszedł korytarzem do swojego gabinetu. Tam, miast szukać wspomnianego prezentu, zasiadł za na fotelu i włączył komputer. Program strażniczy zapytał o hasło. Mężczyzna umieścił w napędzie dysk, a zapisany na nim system dekodujący zalogował kod. W ciągu następnych kilkunastu sekund przeszukiwał pliki, a gdy znalazł te, których szukał, zapisał je na dysku. Mężczyzna wyłączył komputer i podszedł do ściany. Skrzywił się na widok surrealistycznego obrazu jakiegoś nowego malarza.
"Szmelc! Co za kretyn coś takiego powiesił?!" - pomyślał.
Zdejmując obraz, spojrzał na sejf. Podłączając komórkę do cyfrowego zamka, uruchomił szyfrator. Rygle puściły i drzwiczki otworzyły się. Mężczyzna schował telefon, drugą ręką penetrując sejf. Bez chwili wahania włożył do kieszeni kilka paczek banknotów. Zabrał także leżący obok mikroprocesor.
Minutę później ponownie pojawił się w holu. Strażnik uśmiechnął się:
- Znalazł pan?
- Tak - podniósł do góry dłoń, w której trzymał czarne pudełko. - Dziękuję, że mnie wpuściłeś. Uratowałeś mi życie.
- Nie ma, za co. Życzę panu miłego wieczoru.
- Nawzajem, Jasiu, nawzajem.
Kowalski opuścił wieżowiec i wsiadł do czekającej taksówki.
- Dokąd teraz? - spytała młoda dziewczyna, siedząca za kierownicą.
- Do "Elity".
Kiedy samochód ruszył, "Kowalski" ściągnął z dłoni rękawiczki ze sztucznej skóry, po czym zdjął z twarzy gumową maskę. Oblicze podstarzałego mężczyzny zastąpiła twarz przystojnego młodzieńca. Przyglądająca się temu dziewczyna nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zwłaszcza, że puścił do niej oczko.

Dziesięć minut później do gabinetu Angeli wszedł mężczyzna, który jeszcze parę minut temu podawał się za Kowalskiego.
- Tom! - zawołała sekretarka. - Co ty tu robisz?
- Tak bardzo bym chciał powiedzieć, że przyszedłem do ciebie - powiesił płaszcz na wieszaku.
- Ale nie możesz.
Podszedł do dziewczyny siedzącej za biurkiem. Widząc, że ma założoną suknię balową, stwierdził:
- Więc idziesz na bal?
- Tak...
- Rezerwuję sobie pierwszy taniec - wpatrywał się w szyję dziewczyny.
- Czegoś mi tu brakuje - uśmiechnął się. Wyjął z kieszeni czarne pudełko i wręczył je dziewczynie. Otwierając je zobaczyła złoty łańcuszek.
- To dla ciebie - powiedział. - Spóźniony prezent gwiazdkowy.
"Przecież nie powiem jej, że kupiłem go w razie jakiejś wpadki" - pomyślał.
- Jest piękny... Dziękuję.
- Pamiętaj: pierwszy taniec - nagle zmienił ton. - Jest szefowa?
- Jest sama, kazała nikogo nie wpuszczać.
- Mnie przyjmie.
Sekretarka z wahaniem nacisnęła guzik interkomu.
- Przepraszam, że przeszkadzam, pani Collins, ale przyszedł Kuehn (czyta się Kin).
- Wpuść go!
Nim wszedł do biura, obrócił się do Angeli.
- Do zobaczenia na balu. - Sekretarka uśmiechnęła się ciepło.
Gabinet był pusty. Mężczyzna podszedł do biurka, na którym położył zdobyte akta i procesor. Wtedy dobiegł go głos z sąsiedniego pokoju.
- Jak poszło? - odezwała się Theresa Collins.
- Bezproblemowo, proszę pani.
- To dobrze - kobieta wyszła z sąsiedniego pokoju. Kuehn przyglądał się niefrasobliwie swojej atrakcyjnej szefowej, jak usiłowała dopiąć błyskawiczny zamek wieczorowej sukni.
- Przestań się gapić i pomóż mi.
Podwładny podszedł do swojej pracodawczyni. Stojąc z nią twarzą w twarz, objął ją i chwycił za zamek. Jednak zamiast go zapiąć, otworzył bardziej.

W reprezentacyjnej, odświętnie przybranej hali "Elity", jak co roku odbywał się uroczysty bankiet. W ogromnej sali wieżowca zebrali się wszyscy pracownicy by, jak co roku, hucznie powitać nadejście nowego. Przez roztańczony tłum przeciskał się z trudem Azazel Aryman - główny udziałowiec "Elity" i jeden z założycieli tego ekonomicznego kolosa.
Kiedy dotarł na scenę, orkiestra zakończyła utwór.
- Przepraszam, chciałbym państwa prosić o chwilę uwagi - zwrócił się do rozbawionych gości. Zaciekawieni ludzie obserwowali Azazela. Ten przyglądał się przez chwilę ozdobnemu, stylowemu zegarowi wiszącemu na przeciwległej ścianie. Spojrzał na swoją publiczność. - Już za dziesięć minut przestanę być waszym szefem. Chciałbym wam powiedzieć, że będzie mi was bardzo brakowało... - zrobił efektowną pauzę. - Ale tylko troszeczkę!
W sali rozległ się ogólny śmiech.
- A więc, nowym przewodniczącym Rady został... - starzec rozejrzał się po sali. W głębi zobaczył członków Rady, usadowionych przy barze. Stojący tam Malinowsky, Patch, Wróblewsky i Matheas ze zniecierpliwieniem czekali na ogłoszenie wyników. Jednak Aryman spojrzał w przeciwnym kierunku, gdzie usadowili się pozostali członkowie Rady.
- ...została moja córka, Theresa Collins! Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku! - kilka gwizdów zagłuszyła burza oklasków. Strzeliły korki szampanów.
W kierunku Theresy dyskretnie pochylił się siedzący obok mąż - Wiesław.
- Gratuluję kochanie, zawsze tego pragnęłaś.
- Tak, zawsze tego chciałam - odparła, z szyderczym uśmiechem patrząc na resztę Rady.
II

Wraz z nadejściem wiosny burza szalała nad Chojnicami, a pioruny biły regularnie, wypełniając powietrze jednostajnym hukiem. Kiedyś, w zamierzchłych czasach, powiedziano by, że to gniew bogów, lecz czasy te bezpowrotnie minęły. Teraz burza była burzą, a w bogów nikt już nie wierzył.
W tajnym zbrojeniowym zakładzie doświadczalnym "Mietechu" zawyły alarmy. Pracownicy w pośpiechu opuszczali swoje pracownie. W krótkim czasie kondygnacje firmy niemal zupełnie opustoszały, a wszystkie systemy zostały odcięte.
Tymczasem w innej części budynku, młody mężczyzna ubrany w garnitur - Tomasz Kuehn, idąc korytarzem zastanawiał się nad panującym wszędzie rozgardiaszem.
- Z drogi! - usłyszał.
Przez tłum spanikowanych ludzi pospiesznie przedzierało się sześciu strażników ubranych w kuloodporne, bojowe kombinezony. Uzbrojeni byli w ciężką broń, używaną do niszczenia robotów. Biegli w stronę windy; Kuehn pospieszył za nimi. Drzwi niemal zamknęły się, gdy zablokował je wysuniętą stopą. Gdy otworzyły się, zapytał:
- Coś się stało?
- Nic, proszę odejść - odparł jeden ze strażników, ostrzegawczo unosząc karabin.
- Dawid, przestań! - rozkazał dowódca, po czym zwrócił się do Kuehna - Witaj Tom!
- Jacek, co się stało?
- Diabli nadali... - strażnik otarł pot z twarzy. - Robot wymknął się spod kontroli. Siadły systemy nadzorujące. To chyba sprawka jakiegoś wirusa...
- Potrzebujecie pomocy?
- Nie, ale jeśli chcesz się przyłączyć, to zapraszam.
Tom wcisnął się do windy a drzwi zamknęły się za nim z cichym sykiem. Dowódca wybrał na konsoli piętro "Mietechu".
- Masz jakąś broń?
- Dwa szybkostrzelne Glocki 75 powinny chyba wystarczyć?
- Żartujesz? To nagonka na bojowy automat, a nie polowanie na muchy. Masz - dowódca wcisnął mu do ręki kilka magazynków. - Na wszelki wypadek załaduj je nabojami rozrywającymi.
W dalszej części windy Dawid zapytał swojego partnera:
- Kim on jest?
- Tomasz Kuehn. O ile wiem, to zawodowiec. Z samego szczytu.
- Co?
- Jeden z najlepszych, wykonuje wyłącznie rozkazy szefowej.
Zaskoczony strażnik spojrzał na Toma z nowym respektem.
Kiedy drzwi windy otworzyły się, Tom i Jacek pierwsi wyskoczyli na zewnątrz szukając celu, ale korytarz był pusty.
- Centrala, nie widać celu - zgłosił dowódca, patrząc w oko kamery na korytarzu. - Skąd mamy rozpocząć poszukiwania?
- Nie mamy go na żadnym z monitorów, ale w sektorze B4 robot zniszczył kilka kamer i trochę narozrabiał. Sprawdźcie tam! - rozległo się z głośniczka.
- Tak jest. Dawid i Grzegorz - idziecie pierwsi; Maciej i Krzysztof z tyłu, reszta w zwartej grupie. Ruszyli w szyku. Krążąc po labiryncie pomieszczeń, dotarli do sektora B4. Przystanęli, patrząc w zaciemniony korytarz.
- Pewnie zniszczył lampy - powiedział Dawid. - Bawi się z nami w chowanego.
Ktoś zaśmiał się nerwowo.
- Włączyć noktowizory - rozkazał Jacek. - Tom, zostaniesz tu. Przez przypadek moglibyśmy cię postrzelić... On jest nasz.
Oddział zniknął w ciemnościach, pozostawiając go samego. Szybko rozejrzał się wokół. Zbliżył się do schodów, wiodących w górę. Tuż koło nich znajdowała się winda towarowa. Nacisnął przycisk i usłyszał odgłos zbliżającego się dźwigu. Drzwi rozsunęły się, ale winda była pusta. Wszedł do środka i wybrał piętro...

- Centrala, tu dowódca. Sektor B4 czysty; kilka trupów, prosimy od dalsze instrukcje, odbiór...
- Dowódca, cel zlokalizowano na lądowisku dla śmigłowców. Zlikwidować cel, bez odbioru...

Łup-łup... - biło mu serce. Jak zawsze przed walką. Setki godzin spędzonych w sali ćwiczeń pozwalało opanować reakcje, ale strach pozostawał. Zresztą, w ciągu lat swego niebezpiecznego życia zdołał się do niego przyzwyczaić i nawet go polubić. Co więcej to go podniecało. Lęk, obawa przed nieznanym, stanowiły dla niego pewnego rodzaju wyzwanie, motywowały go i sprawiły, że nauczył się cenić życie, gdy wokół było tak wiele śmierci.
Łup, łup... - biło mu serce.
Winda towarowa zatrzymała się z lekkim szarpnięciem. Dalekie buczki alarmów - jak głosy z innego świata.
Boisz się? To dobrze, przynajmniej czujesz, że żyjesz.
Drzwi windy otworzyły się i zaskoczony Kuehn przez kilka sekund wpatrywał się w groteskowy korpus mechanicznego mordercy. Przez głowę Toma przebiegła absurdalna myśl.
"Boże - pomyślał - przecież on nawet nie ma oczu".
Pająkowate ramię śmignęło w jego kierunku i uderzyło go w pierś; człowiek osunął się po ścianie windy, czując ból pogruchotanych żeber. Otwartymi ustami łapał powietrze - ból nie pozwalał oddychać. Gdzie pistolet? Uniósł głowę; robot stał nad nim nieruchomo: wielki i zwycięski. I taki obcy.
Błądząca po podłodze dłoń natrafiła na pistolet.
Zaatakowali równocześnie - człowiek i maszyna. Strzelał nie celując; wzmocnione stalą pociski z wizgiem rykoszetowały po pancerzu robota. Bezradnie, nieszkodliwie. I kiedy robot nachylał się nad nim, mierząc szponowatymi palcami w jego twarz, a on wrzeszczał i strzelał, strzelał i wrzeszczał - i wszystko nadaremnie - już wiedział, że przegrał. Zemdlał, ale straszliwy ból masakrowanych oczu przywrócił mu na chwilę przytomność. Na szczęście zemdlał znowu.
Automat podniósł upuszczonego Glocka, a długie, chwytne "palce" jego lewego ramienia zacisnęły się na głowie nieprzytomnego Kuehna. Bucząc serwomotorami opuścił windę, gdy przez wyjście ewakuacyjne wpadli ochroniarze. Od razu, błyskawicznie jak na ćwiczeniach, zajęli pozycje. Widząc Kuehna, nie strzelali. Tylko czerwone nitki laserowych celowników niespokojnie omiatały człowieka i maszynę.
Wieczór był chłodny, płytę lądowiska smagał zimny, porywisty wiatr. Dowódca westchnął. Gdzieś daleko stąd był normalny świat, byli ludzie, którzy na niego czekali i o niczym nie mieli pojęcia. A tymczasem on był tu i musiał podjąć decyzję.
"Jezu - pomyślał, patrząc ze zgrozą na skrwawionego człowieka - co on mu zrobił?!"
- Centrala, robot ma Kuehna. Jakie instrukcje? - powiedział do interkomu. Urządzenie milczało przez kilka sekund.
- Zniszczyć robota - usłyszał po chwili w słuchawce.
- Proszę powtórzyć - Jacek bał się odpowiedzi.
- Zniszczyć pieprzonego robota - w słuchawce rozległ się głos Theresy Collins.
- Słyszeliście, panią Collins, chłopcy... - dowódca przygryzł wargi. - Salwą ognia!
Huraganowy ogień zmasakrował ciało Kuehna i uderzył w droida. Siła ataku wielo kalibrowych "Spencerów" rzuciła ich do tyłu w marionetkowym tańcu; spleceni w uścisku, runęli z dachu w kilkudziesięciometrową otchłań.

Tymczasem na setnym i zarazem ostatnim piętrze przeznaczonym na osobiste apartamenty i biuro szefa "Elity", grupka ludzi zebranych wokół monitora oglądała scenę rozgrywającą się na kondygnacji "Mietechu".
Theresa Collins siedziała wygodnie w swoim fotelu paląc któregoś z kolei papierosa. Z kamienną twarzą obserwowała, jak obydwa ciała spadły na chodnik. Z uwagą przyglądała się jak upadającemu robotowi zacina się palec na spuście, a pociski szatkowały ciało Kuehna.
- Angela! - zwróciła się do sekretarki przez videofon. - Wyślij lekarzy i oddział Beta, niech posprzątają.
- Proszę pani? - zwróciła się do Theresy młoda kobieta w białym kitlu, siedząca przed biurkiem szefowej.
- Tak, Emo?
- Co się stanie z ciałem strażnika?
- Nic. Masz jakieś propozycje?
- Można by spróbować wykorzystać je w "Projekcie-01"...
Collins powoli zaciągnęła się papierosowym dymem. W duchu uśmiechnęła się.
- Angelo, przekaż ciało Kuehna doktor Reske.
- Tak, proszę pani.

III

Theresa Collins zapaliła kolejnego papierosa. Szybkobieżna winda cicho sunęła na dół, a Theresa, patrząc na migające na panelu cyferki, czuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła. Zdecydowanie nie lubiła wind szybkiego ruchu. Dźwig zatrzymał się na poziomie czwartym.
Idąc korytarzem, mijała liczne pokoje, w których pracowali ludzie związani z "Projektem-01". Powietrze laboratorium drażniło szpitalną wonią środków antyseptycznych. Theresa zatrzymała się przed pokojem oznaczonym numerem jedenaście. Rzuciła papierosa na podłogę i zdusiła niedopałek obcasem. Weszła do środka. Nie zwracając uwagi na pracujących, szybkim krokiem przeszła do następnego pokoju, gdzie przywitała ją Reske.
- I jak? - zapytała Collins.
- Możemy zaczynać - oświadczyła Ema. Głos drżał jej lekko. - Proszę dać tylko znak.
Jednak Theresa nie odpowiedziała. Wolnym krokiem zbliżyła się do stołu, na którym leżał człowiek. A właściwie - już nie człowiek. Przerażająca hybryda ciała i metalu. Jej umysł z chłodną uwagą analizował każdy kawałek cybernetycznego ciała. Lekko dotknęła jego klatki piersiowej. Poczuła się dziwnie, niemal jak Bóg, tworzący swojego człowieka, istotę słabą i nieporadną, w którą miano tchnąć życie.
"Witaj mój Adamie - Pierwszy" - pomyślała.
- Zaczynamy - rozkazała, podchodząc do młodej uczonej. - Rozpocząć procedurę inicjacyjną.
- Proszę opuścić pokój - rozległ się głos z głośnika.
Theresa wraz z Emą i kilkoma technikami przeszli do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie znajdowała się cała aparatura. Stanęła tuż za mężczyznami obsługującymi komputery. Zauważyła, że oddział "piąty" zajął miejsce tuż za przeszklonymi drzwiami.
Czując dłoń Collins na swoim ramieniu, biocybernetyk siedzący przed komputerem uruchomił program, po czym wraz z innymi wstrzymał oddech. Stroboskopowe światła alarmowych syren omiatały w ciszy ich twarze smugami czerwieni i błękitu. Nic się nie wydarzyło.
- Co się stało? - technik drgnął, usłyszawszy głos szefowej.
- Nie mam pojęcia, wszystko działa bez zastrzeżeń.
- Sprawdź wszystko dokładnie!
Programista posłusznie wpisał kilka komend do komputera. Po chwili stwierdził zdziwiony:
- Komputer nie znalazł żadnych błędów.
- Cóż, wyłącz go - po czym zwróciła się do reszty zebranych - Za pół godziny chcę mieć szczegółowy raport z całego zajścia.
Ludzie wrócili do swojej krzątaniny. Collins, wraz z kilkoma współpracownikami weszła do drugiej sali.
Do ciała jako pierwszy dotarł młody lekarz i to on zobaczył, jak powieki cyborga drgnęły - lekko, prawie, że niezauważalnie. Nie dowierzając sobie, pochylił się nad ciałem. "Pierwszy" otworzył oczy.
Zimna, metalowa dłoń maszyny chwyciła go za twarz, tak szybko i niespodziewanie, że aż drgnął. Lekarz wrzasnął, przeraźliwie i nieludzko, krzykiem, którym zmroził krew wszystkim obecnym, gdy dłoń zacisnęła się na jego czaszce, a potem zacisnęła jeszcze mocniej, i kości puściły z ohydnym chrupnięciem, siejąc krwią i mózgiem.
- Jezu - wyszeptała Ema.
A Pierwszy już ją dostrzegł. Błyskawicznie obrócił się w jej stronę i skoczył. Ale ludzie z "piątego" po pierwszym szoku doszli już do siebie i rozpętało się piekło. Komandosi otworzyli ogień do cyborga. Wzmocnione stalą pociski rzuciły maszyną na przeciwległą ścianę, tłukąc śmiercionośnym gradem, siejąc wokół kawałkami szkła, drewna i metalu, wzniecając chmury gipsowego pyłu, zmieniając laboratoryjne automaty w dymiący złom.
Reske, widząc powaloną bezradnie maszynę, pospiesznie wykrzyczała:
- Nie strzelać w głowę!
Strażnicy, słysząc rozkaz przerwali ogień i ogłuszająca kanonada umilkła. Sterylne przed chwilą laboratorium przypominało teraz istne pandemonium; wszystko ginęło w duszących kłębach pyłu, dym wirował powolnymi smugami. Tę chwilę wykorzystał Pierwszy; pozornie nieszkodliwy, niespodziewanie zerwał się i rzucił na najbliższego ochroniarza. Potężny cios nabił człowieka na kikut lewego ramienia cyborga; szamoczący się nieszczęśnik przypominał przez chwilę upiornego motyla.
Strażnicy bez rozkazu otworzyli ogień, strzelając aż do wyczerpania magazynków.
Collins z zaciekawieniem spoglądała na Reske, która podbiegła do zniszczonej maszyny. Młoda uczona zaczęła krzyczeć.
- Ratujcie mózg!
Collins skinieniem głowy dała znak i zespół techników pospiesznie zabrał się do roboty.

IV

Trzymając się za ręce, małżeństwo Collinsów dotarło do końca korytarza. Wchodząc do sali obradowej, ujrzeli siedzących przy podłużnym stole Radnych. Rada była niemal w komplecie, czekano już tylko na nich. Na wielkim telebimie Theresa ujrzała swego ojca. Były szef "Elity" brał ostatnio udział jedynie w najważniejszych zebraniach Rady, a i to tylko za pomocą łączności satelitarnej.
- Po co nas wezwałaś? - zapytał surowo Malinowsky. Nie patrząc na nią, bawił się trzymanym w dłoni długopisem.
- Chcę wam coś pokazać - odparła Collins siadając za stołem. - Emo!
Bocznymi drzwiami weszła Ema Reske. Zebrani spojrzeli na uczoną z zaciekawieniem.
- Dzień dobry państwu - zaczęła, po czym podeszła do wielkiego ekranu i wsunęła do stacji dysk. - Jak zapewne państwo słyszeli, wydział pani Collins zajmował się "Projektem-01". Każdy z was zastanawiał się zapewne nad istotą tego programu. Nadszedł wreszcie czas, by odkryć wszystkie karty. Wraz z moimi ludźmi pracowałam nad stworzeniem nowej rasy. Istoty wolnej od chorób, starości, lęku przed śmiercią. Idealnej pod każdym względem - zainteresowanie obecnych wyraźnie wzrosło. Nawet Malinowsky jakby zapomniał o swoim długopisie i obserwował teraz dziewczynę z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Dzięki najnowszej technologii i nowatorskim w świecie nauki rozwiązaniom, powstał pierwszy na świecie cybernetyczny organizm - CybOrg, udane ze wszech miar połączenie ciała i metalu, ducha i materii...
Na panoramicznym plazmowym ekranie pojawił się wirujący przekrój ludzkiego ciała.
- Część uszkodzonych tkanek mózgu udało nam się zastąpić dzięki technologii A.R.E.S. - Reske kontynuowała, pokazując wskaźnikiem ekran, na którym widniał mózg z wszczepionym bioprocesorem. - Chip przejmuje niektóre funkcje mózgu, odpowiedzialne za procesy samodzielnego podejmowania decyzji, jednak jego podstawowym zadaniem jest uaktywnianie w sytuacjach wyjątkowych procesów obrony lub ataku...
- Przestań zanudzać - odezwał się Azazel ze swego telebimu. - Pokaż go w końcu!
- Dobrze - uśmiechnęła się Theresa, kiwając przyzwalająco głową na Emę - Pokaż.
- Oto przed państwem "Cyberneticus Organismus"...
Otworzyły się drzwi do pokoju i cyborg ukazał się obecnym.
- Tomasz "Pierwszy" Kuehn - przedstawiła dziewczyna.
Wszyscy z niedowierzaniem przypatrywali się szczupłemu, ciemno ubranemu mężczyźnie. Widząc go, trudno było uwierzyć, że to w 97% maszyna.
- Miło mi znów państwa widzieć - powiedział. Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwał Malinowsky:
- Powiedz nam, jak się czujesz?
- Wszystko jest takie dziwne, nowe... Chyba dobrze.
- Chyba? - dociekał Aryman.
- Więc... dobrze. Nawet bardzo dobrze. Jestem szczęśliwy, że dzięki pani Collins znów żyję - powiedział, patrząc na Radnych. - Czuję się świetnie w nowym ciele, aczkolwiek żałuję, że udało się uratować jedynie mój mózg.
- Dziękuję, możecie wyjść - powiedział sucho Azazel. Reske i Kuehn opuścili pokój.
Kiedy Radni pozostali sami w sali, Theresa zapytała:
- Tato, o co ci chodzi?
- Rozumiem, że to prototyp. Wolałbym, żeby ten... cyborg nie miał uczuć.
- A to, czemu?
- Teraz jest nieszkodliwy, pod naszą kontrolą i sprawia wrażenie zrównoważonego, ale boję się pomyśleć, co będzie, gdy emocje wezmą górę...
- Jesteśmy na to przygotowani, w każdej chwili możemy go dezaktywować.
- Kto wie o projekcie? - zapytał nagle Patch.
- Oprócz nas, tylko ludzie pracujący nad Pierwszym. I miejmy nadzieję, że tak zostanie.
- Co zamierzasz dalej z nim zrobić? - zaciekawił się Matheas.
- Wszyscy myślą, że on nadal żyje. Nikt nie wie o wypadku w "Mietechu"; zresztą, Kuehn zawsze był typem samotnika. Jego znajomi myślą, że gdzieś wyjechał. Jak zawsze w wypadkach, gdy znikał na kilka dni. Więc po prostu wróci!
- Nie boisz się go wypuścić?
- Nie. Dzięki systemowi kamer zainstalowanych w newralgicznych punktach miasta, a także systemom naprowadzającym, możemy go zlokalizować w dowolnej chwili.
- Na wszelki wypadek - odezwał się Wiesław - utworzę dwie pięcioosobowe grupy, których jedynym zadaniem będzie "opieka" nad Kuehnem. Dzięki temu nasza kontrola nad nim będzie kompletna. Kto jest za?
Theresa ze złością spojrzała na męża. Miała wrażenie, że jej nie ufa. Jednak po dłuższym namyśle doszła do wniosku, że to dobry pomysł.
"Utworzenie tych oddziałów da im złudne wrażenie bezpieczeństwa. Myślę, że dzięki nim staną się panami sytuacji. I tu się mylą" - pomyślała, podnosząc także rękę.
- Sześć głosów za, jeden przeciw... Za tydzień przedstawisz nam raport dotyczący Pierwszego - rozkazał Malinowsky. Znów zainteresował się swoim długopisem.

V

Późnowiosenne słońce stało w zenicie, gdy pod budynek firmy "Quite Good Dainties; Dell & Co" podjechała czarna furgonetka. Przez tylne drzwi samochodu wyszedł Pierwszy. Przystanął na chodniku i poprawił płaszcz. Kierując się w stronę wejścia, usłyszał krzyk:
- Uwaga! - kilka metrów od niego spadło wiadro. Brudna, pełna mydlin woda rozprysła się na wszystkie strony, ochlapując przechodniów. Przechodząca obok starsza kobieta z pieskiem zaklęła ordynarnie. Kuehn wzruszył ramionami i spojrzał w górę na dwóch mężczyzn, czyszczących okna gdzieś w okolicach dwudziestego piętra. Teraz wychylali głowy zza barierki podnośnika.
"Czy nie byłoby prościej zainstalować do mycia okien maszyny?" - pomyślał, ruszając w kierunku wejścia.
Wchodząc do środka, uruchomił znajdujący się w kieszeni wysokiej mocy zagłuszacz; w jednej chwili, w promieniu 20 metrów wysiadły wszystkie kamery, a zaniepokojony personel techniczny rozpoczął nerwową krzątaninę.
Kilka minut później, Beniamin Dell, miejscowy potentat handlu zdrową żywnością, kończył właśnie rozmowę telefoniczną z kontrahentem, gdy zza drzwi swego gabinetu usłyszał podejrzany hałas. Sfrustrowany, podszedł do wyjścia, by zawołać i z głębi serca opieprzyć ochroniarzy, gdyż w pracy nade wszystko cenił sobie spokój. Otworzył akurat na czas, by zobaczyć, jak jego ludzie umierają.
Szczupły, ubrano na czarny mężczyzna obrócił się powoli w jego stronę. Dell drżącymi rękami zatrzasnął drzwi i podbiegł do telefonu. Wybrał numer, ale był zdenerwowany i pomylił się. W głowie miał zupełną pustkę i czuł zbliżającą się śmierć. Kim był ten facet i czego chciał od niego?
Drzwi gabinetu wleciały do środka wraz z kawałkami futryny. Kuehn podniósł broń i wymierzył; laserowy celownik Glocka 75 zatańczył na twarzy Della.
Magnat przedstawiał żałosny widok; łzy płynęły po jego twarzy. Czuł, jak puszczają mu zwieracze.
- Proszę... Mam trójkę dzieci...
- Zaiste - powiedział cyborg - pańska żona może być z pana dumna. Pani Collins przesyła pozdrowienia - dodał, naciskając spust.
Przekroczył ciało grubasa i podszedł do biurka. Podniósł z blatu oprawioną fotografię Della w otoczeniu rodziny i przyglądał się jej przez chwilę z zainteresowaniem. Miał niewiele czasu; słyszał krzyki zaniepokojonych ludzi i zbliżający się po schodach stukot ciężkich, podkutych buciorów - musieli usłyszeć strzały.
Wyrzucił puste magazynki i przeładował broń. Zdążył schować się za biurkiem, gdy wpadli do gabinetu. Tuż nad jego głową ściana za kipiała odpadającym tynkiem i kawałkami boazerii, brzydko przefastrygowana długą serią z automatu. Cyborg odpowiedział ogniem, ledwie wychylając się zza biurka; musiał się spieszyć - któryś z nich mógł mieć granat.
Wyprostował się. Kule gwizdały i uderzały wokół niego, demolując pomieszczenie w koncercie destrukcji, a on nie pozostał ludziom dłużny i odpowiedział śmiercią. Odpowiadając ogniem, ruszył powoli w ich stronę niczym Anioł Zniszczenia. Strzelał niczym snajper: szybko, pewnie, bez emocji, nie myśląc i nie czując, bo nie było na to czasu. I nagle zostało ich już tylko dwóch: on i wielki facet z mauzerem; przerażony, bo nie miał już naboi. Amunicja skończyła się im obu w tym samym momencie, ale tamten o tym nie wiedział. Przez chwilę długą jak wieczność patrzyli na siebie w milczeniu, a gęsty dym unosił się wokół nich.
Kuehn z uśmiechem wymierzył w kolesia.
- Bam! - powiedział. Facet uciekł.
Cyborg szybko ocenił sytuację. Słyszał nadjeżdżającą windę. Za oknem, gdzieś daleko w dole, wyły policyjne syreny - droga w dół była odcięta. Wyjrzał przez okno: tuż pod sobą, kilkanaście metrów niżej, ujrzał dwóch czyścicieli okien. Nie namyślając się wiele, chwycił stalową linę dźwigu i szybko opuścił się po niej na platformę.
- Cześć - powiedział, widząc ich zdumione spojrzenia. Jeden z nich cofnął się i niechcący potrącił kubeł z mydlinami. Kuehn spokojnie wszedł przez otwarte okno; zarządzono już ewakuację i zbiegając po schodach zdołał wtopić się w tłum spanikowanych ludzi. Wraz z innymi opuścił wieżowiec, by zniknąć w tłumie przechodniów...

- Wystarczy - powiedziała Theresa.
Collins stała wraz z Reske, przyglądając się wirtualnemu testowi, jaki przechodził Pierwszy. Reske wstrzymała symulację i Kuehn zamarł w bezruchu na ekranie laptopa.
Obraz wirtualnego miasta znikł, zastąpiony kolorowym wygaszaczem ekranu. Obie kobiety obserwowały teraz Pierwszego; Kuehn unosił się bezwolnie, umieszczony w wielkim pojemniku, wypełnionym jakąś cieczą. Widząc, jak lekarze odłączają go od skomplikowanej aparatury, Ema stwierdziła:
- Moim zdaniem, zdał na piątkę.
- Może, jednak nie ufam tym testom. To zaledwie skomplikowana symulacja komputerowa. Wolałabym, żeby sprawdził się w prawdziwej akcji.
- Dobrze, proszę pani - odparła Reske. - Przygotować go?
- Nie, jest jeszcze za wcześnie. Poza tym, jutro wraca do domu - powiedziała, udając się w kierunku drzwi. Przystanęła na chwilę - Emo...
- Tak?
- Od jutra będziesz oficjalnie narzeczoną Pierwszego...
Zaskoczona Reske upuściła laptopa.
- ... i zamieszkasz u niego.

VI

Następnego dnia, Pierwszy ciągle jeszcze tkwił zamknięty w przezroczystym "słoju". Chociaż zaawansowany system podtrzymywania życia dawno został już wyłączony, a substancja, regenerująca sztuczną skórę spełniła już swoje zadanie, on ciągle tkwił w środku. Większość czasu spędził pogrążony w sztucznej śpiączce i okres ten był dla niego zagadką; resztę przespał. Minuty były wiekami i nieskończenie powoli wlokły się znikąd donikąd. Czasem śnił - nieprzyjemne, mroczne urojenia, o których zapominał natychmiast po przebudzeniu. Często medytował, wsłuchany w otaczającą go ciszę. Niekiedy marzył.
Drzwi laboratorium otworzyły się i do środka weszła Reske. Podeszła powoli do jego "więzienia". Otworzył oczy i uśmiechnął się do niej; coś, jakby cień przestrachu, przebiegło przez jej twarz i zaraz zniknęło. Stała niezdecydowana, rozdarta między wyborem a koniecznością.
Hermetycznie zamknięte wieko słoja uchyliło się z sykiem, a on odbił się silnie od dna i już po chwili stał przy niej - nagi, jakim go stworzyli. Nie spuszczając z niej wzroku, chwycił jej dłoń, a na palec delikatnie nasunął zaręczynowy pierścionek.

Godzinę później przy ulicy Budowlanych 2 zaparkowało niebieskie Mitsubishi. Tom wysiadł pierwszy i otworzył Emie drzwi.
- Tu mieszkam - powiedział. Skinęła głową.
Powoli ruszyli w kierunku bloku mieszkalnego.
Naturalnym gestem chwyciła go za rękę i tak weszli do mieszkania. Miło mu było znów zobaczyć swoje "cztery kąty". Z lekkim dreszczem zauważył w mniejszym pokoju znajomy "słój", który leżał, otoczony równo poukładanymi pudłami z aparaturą.
"Wygląda jak trumna, w której powinienem teraz być" - pomyślał.
- Tu umieściliśmy cały sprzęt, po zmontowaniu w każdej chwili będzie gotowy do diagnozy. W drugim pokoju nic nie zmienialiśmy.
Reske pociągnęła go za sobą. Rozglądała się po mieszkaniu z ciekawością, gdyż była tu po raz pierwszy. Kuehn otworzył drzwi i weszli do następnego pokoju. Wszystko stało po staremu: wersalka, fotele, stolik i meblościanka.
- Są piękne - stwierdziła z westchnieniem Reske.
Dopiero teraz Tom ujrzał swoją chlubę. Kolekcja białej broni zapierała dech każdemu, kto ją widział. Miecze, szable i szpady lśniły w słońcu padającym przez okno.

VII

"Uzupełnienie raportu. Jak już wcześniej napisałam, udało nam się sklonować Kuehna. Po pięciu nieudanych próbach wyhodowaliśmy dwa prawidłowe egzemplarze. Wiek fizyczny klonów wynosi 25 lat (tyle miał Kuehn, gdy zginął). Jednemu z klonów po przebudzeniu podano śmiertelną dawkę serum. Skóra klona została odjęta od ciała".
Ciszę panującą w pokoju naruszył dzwonek interkomu i Ema przestała pisać. Włączyła fonię.
- Pani doktor, skóra została już przekazana sekcji zajmującej się wytwarzaniem sztucznej skóry.
- Dziękuję za wiadomość. Przygotujcie wszystko do zabiegu, zaraz zejdę.
Znów zaczęła stukać w klawisze.
"Właśnie otrzymałam wiadomość, że skóra została przekazana do dalszej obróbki. Dzięki osiągnięciom biotechnologii wykonamy jej kopię, którą nałożymy na cyborga. Jeśli chodzi o drugiego klona, pozwoliliśmy mu żyć. Z powodu źle wykształconego mózgu, jego rozwój psychiczny nigdy nie przekroczy poziomu dziecka, zamkniętego w ciele mężczyzny. Zastanawiam się czasem, dlaczego pozwoliliśmy mu żyć. Jednak żadna wiarygodna odpowiedź nie przychodzi mi do głowy. Taki kaprys..."
Reske zakończyła raport, po czym wyszła z biura. Idąc w kierunku windy witała się ze znajomymi i podwładnymi. Cieszyła się z pracy w "Elicie"; była przecież taka młoda. Jako 21-latka, osiągnęła już wszystko. Będąc młodym geniuszem ukończyła studia w wieku osiemnastu lat. Kilka miesięcy później broniła dwóch doktoratów: z bioinżynierii i cybernetyki. W swoich pracach opisała szczegółowo nowe, rewolucyjne metody łączenia żywej tkanki z metalem. I to właśnie dzięki temu zainteresowała się nią Collins.
Trzy lata pracy dały jej duże pieniądze, własny apartament i zajęcie, które ją podniecało. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania i niespodzianki.
Biocybernetyczka przystanęła przed wielkim oknem, dzielącym ją od laboratorium.
Część jej ludzi siedziała przy konsolach, inni pracowali w sąsiednim pokoju; przyglądała się ich pracy. Ciała klonów leżały już na metalowych stołach, przygotowane do zabiegu. Do sali wjechał właśnie metalowy wózek z żyjącym egzemplarzem. Weszła do środka. Klon na jej widok zawsze się uśmiechał; tak było i tym razem. Podeszła do niego i pogłaskała go po twarzy. Pielęgniarz na jej widok odstąpił od wózka.
- Pojedziemy? - zapytała klona z uśmiechem.
"Kuehn" zgodził się, kiwając głową z entuzjazmem. Gaworzył cicho do siebie w sposób, w jaki robią to kilkumiesięczne dzieci; obojętnie patrzył na ciała swoich martwych braci.
Zatrzymali się przy ostatnim - pustym - stole; dwaj pielęgniarze ułożyli go na nim. Jeden z nich podał dziewczynie strzykawkę ze środkiem usypiającym. Tom zaczął płakać na jej widok.
- Uspokój się, mały - powiedziała słodko dziewczyna. - To nic nie boli. - Z wprawą wstrzyknęła mu w ramię środek nasenny. - A teraz śpij, mały chłopczyku.
Reske przyglądała się, jak klon powoli uspokaja się. Nim zasnął, pocałowała go w czoło, szepcząc:
- Śpij malutki. Życzę ci miłych snów.
Wszyscy pospiesznie opuścili salę; hermetyczne drzwi zamknęły się za nimi szczelnie. Jeden z techników, nadzorujących pracę komputerów bacznie przyglądał się szefowej. Podeszła do niego.
- Zaczynać! - rozkazała.
Mężczyzna uruchomił program eksterminacji. Ze ścian sąsiedniego pomieszczenia wyłoniły się palniki; ich dysze rozwarły się powoli, niczym kielichy potwornych kwiatów. W następnej chwili sala utonęła w morzu ryczącego ognia; nagły wzrost temperatury odczuwalny był nawet tutaj. Co wrażliwsi odwrócili wzrok od widoku egzekucji. Reske, zafascynowana niszczycielskim żywiołem, przyglądała się...

Obudziła się, mokra od potu. Jej serce biło w szaleńczym tempie. Otworzyła oczy i drgnęła na widok siedzącego w fotelu Kuehna. Patrzył na nią, ale nie on ją przeraził. Tuż zanim ujrzała ogromny krzyż. Był tak samo duży jak on. Czuła jak wzrok ukrzyżowanego na nim Jezusa Chrystusa spoczął na niej, mówił do niej:
"Zabiłaś go, zabiłaś mnie."
- Co się stało? - zapytał cyborg.
Nie odpowiedziała; zerwała się z łóżka i wybiegła z pokoju. Jego oczy...
Pierwszy wstał z fotela, podnosząc się zerknął na krucyfiks na ścianie.
"Co ona w nim widziała" - pomyślał, uważnie przyglądając się mu. - "Zwykły, mały krzyż ścienny."
Ruszył za nią. Zza drzwi łazienki usłyszał cichy płacz. Otworzył drzwi. Dziewczyna na jego widok drgnęła przerażona, strach targnął nią z całą siłą. Strumień wody z prysznicu spływał po niej z siłą miniaturowego wodospadu. Podszedł do niej i objął ją opiekuńczym gestem.
- Nie bój się, to tylko zły sen - próbował ją pocieszyć. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie będzie! - wykrzyczała. - Ty nie żyjesz. Ja cię zabiłam!
Jej słowa uderzyły w niego jak piorun.

VIII

Tom leżał w swojej "trumnie" regenerując baterie potrzebne do jego funkcjonowania. Gdy z sąsiedniego pokoju rozległ się huk.
- Nic mi się nie stało - usłyszał głos Emy.
Jednak cyborg wynurzył się ze substancji regeneracyjnej i jednym susem wyskoczył ze słoja. Robiąc to odłączył przy tym kable zasilające. Wolnym krokiem udał się do dużego pokoju, gdzie ujrzał swoja "dziewczynę" klęczącą na kolanach wśród rozsypanych fotografii i książek.
Reske przyglądała się dość zniszczonej książce w czerwonej okładce, nie wierząc przeczytała tytuł na głos:
- J. D. Salinger "Buszujący w zbożu."
Kiedy zobaczyła Pierwszego pospiesznie wrzuciła ją do pudła, z którego wypadła. Jednak, gdy stanął nad nią zaczęła się tłumaczyć:
- Ja nie chciałam! Wyjmowałam z szafy moje rzeczy wtedy wyleciał karton. Ja nie chciałam.
- Nic się nie stało - uklęknął przy niej pomagając schować zdjęcia.
- Nie. Tom?
- Tak.
- Kim ona jest? - podała mu fotografię, na której stał z piękną brunetka. - Ona jest na większości tych zdjęć.
Kuehn spojrzał uważnie na kobietę z fotografii. Zapewne gdyby był jeszcze człowiekiem poczułby smutek i żal. Chciałby nawet zapłakać, lecz nie może. Jest teraz maszyną, a maszyny nie maja uczuć.
- Jeśli nie chcesz nie musisz mówić - zrozumiała, co oznacza ta długa cisza.
- Agnieszka - dopiero po chwili udało mu się wydusić resztę - moja narzeczona.
- Czy ty ... - spojrzała niepewnie.
- Mieliśmy się pobrać, ale gdy wróciłem z więzienia jej już nie było. Zostawiła tylko kartkę, że odchodzi a przede wszystkim, że nie mam jej szukać.
- Ale szukałeś.
- Tak i nie znalazłem.
- Kiedy to było?
- Trzy lata temu...
Do Toma powróciły wspomnienia, dlatego też szybko opuścił pokój i zamknął się szczelnie w "trumnie". Zdawało mu się, że samotność i otaczająca ciemność odsuną wspomnienia. Jednak im dłużej pozostawał w tym stanie czuł się coraz gorzej. Za sprawą jednej fotografii powróciły wspominki o cudownej miłości, a zarazem największym koszmarze - wstąpienie do "Elity".
Pamiętał jak wykonał tamto zdjęcie - jej ostatnie zdjęcie. Byli wtedy na pikniku w parku, lecz cudowne chwile przerwał im telefon. Miał się stawić na komisariacie, by wraz ze swoimi podwładnymi udać się na akcję. Oczywiście ona prosiła bym został, ale ja nie mogłem. Ja kochałem moją prace, a przede wszystkim "wypady". Dlatego też po gimnazjum wstąpiłem do szkoły o profilu policyjno - wojskowym. Tam zdobyłem wykształcenie i przydomek szaleńca, ten który rzucał się w wir kul. Dzięki swoim wykładowcom po skończeniu szkoły dostałem się do "grupy specjalnej" - SWAT. Za sprawą mojego szaleństwa i umiejętnościom zdobyłem uznanie zwierzchników, którzy po rocznej pracy w policji awansowali mnie na dowódcę grupy.
I tym razem moja "grupa śmierci" jak ją nazywano, miała przeprowadzić kolejną wyprawę. Mieliśmy tylko wejść pierwsi, zatrzymać podejrzanego i uwolnić porwana dziewczynę. Lecz nie wszystko poszło według planu. Po cichu weszliśmy do domu. Poruszając się jak cienie, odnaleźliśmy porywacza zabawiającego się z jedenastoletnią dziewczynką, którą przywiązał do łóżka. Czułem jak burzy się we mnie krew, to było obrzydliwe. Zabiłbym takiego bez skrupułów. Gdy krew zalała mózg ruszyłem pierwszy. Nawet teraz nie wiem, dlaczego uderzyłem porywacza kolbą shotgun-a w tył głowy, a gdy opadł bezwładnie zrzuciłem go z dziewczynki. Część grupy skuła nieprzytomnego mężczyznę, a reszta uwolniła malutka kobietkę. Wtedy uważałem, że sprawa została zakończona.
Skąd mogłem wiedzieć, że tak się nie stało. Wieczorem leżąc przytulony do Agnieszki miałem przed oczami scenę gwałtu. To było okropne żałowałem, że go wtedy nie zabiłem i tak się stało, chociaż jeszcze o tym nie wiedziałem.
Rano przyjechał komendant i aresztował mnie. Jak się dowiedziałem porywacz zmarł od silnego uderzenia w tył głowy, które spowodowało wylew do mózgu, a konsekwencji śmierć. Policja nie chcąc rozgłosu sprawiła, że sąd skazał mnie na 5 lat pozbawienia wolności za nadużycie siły podczas aresztowania wywołane silnym wzburzeniem. Tego właśnie dnia po raz ostatni widziałem Agnieszkę, która ze łzami w oczach opuszczała salę sądową.
Pierwszego dnia pobytu w więzieniu odwiedziła mnie Collins. Opowiadała jak przez wiele lat obserwowała moje poczynania, zachwalając moje umiejętności. Kiedy kazałem jej przejść do rzeczy zaproponowała mi wolność, ale w zamian za nią miałem dla niej pracować. A ja chciałem być wolny, chciałem wrócić do Agnieszki.
Więc się zgodziłem. Nie wiem jak to zrobiła, ale następnego dnia byłem wolny. Gdy wróciłem do domu jej już nie było, a Theresa nie tracąc czasu wysłała mnie na roczne szkolenie. Tam przeżyłem PIEKŁO. Zniszczyli we mnie wszystko, w co wierzyłem będąc policjantem, tworząc kolejną maszynę do zabijania. Maszynę, maszynę...

IX

W czasie, gdy Reske chowała zdjęcia do pudła zadzwonił telefon. Tak jak przypuszczała po drugiej stronie odezwała się jej asystentka, która przekazała "wolę" Collins. Miała zjawić się z Pierwszym w "Elicie". Nie mogąc się temu przeciwstawić oboje udali się do siedziby. Podczas podróży nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, czuła jaki panuje w nim smutek.
Kiedy wysiedli z windy na poziomie czwartym, wokół Emy zaroiło się od lekarzy, asystentów i mechaników, którzy zaczęli z nią dyskutować o ostatnich wynikach cyborga.
Natomiast Tom słysząc po raz kolejny podobna rozmowę poczuł się jakby był jakąś rzeczą a nie człowiekiem.
"Przecież nie jestem człowiekiem, jestem cyborgiem, jestem maszyną. Zwykłą rzeczą, ale przecież myślę, podejmuję decyzje. Zachowuję się jak człowiek, więc co to znaczy być człowiekiem?" - pomyślał.
Jeden z lekarzy wskazał na drzwi i poprosił żeby zaczekał w tym pokoju. Kuehn wszedł do pomieszczenia. Zastanawiając się, czym jest nie zwrócił nawet uwagi, że pokój był dość obszerny i kompletnie pusty.
"Według chrześcijaństwa być człowiekiem znaczy posiadać duszę. A co to jest dusza? Wielu ludzi uważa, że dusza to świadomość podejmowania decyzji - własna wola, odróżnianie dobra od zła. Więc mam jeszcze duszą?"
Nagle światła rozświetlające salę zgasły, a panująca ciemność otrzeźwiła cyborga. Rozglądając się dookoła, widział tylko mrok. Wtedy rozległ się odgłos otwierających drzwi. Tuż przednim pojawiły się w oddali dwa czerwone światełka, które powoli zbliżyły się do niego. Wtedy przyspieszyły, a nagle włączone światła oślepiły na kilka sekund Pierwszego. Kiedy przestroiły się kamery zobaczył uderzającego go robota. Nie było już czasu na obronę, więc przyjął cios, który rzucił nim o ścianę. Podnosząc się zdołał zablokować kolejne uderzenie. Tom odruchowa spojrzał na twarz napastnika.
Poznał ją.
Poznał swojego zabójcę, a umysł szeptał tylko: "zabij, zabij". Na to hasło oczy Pierwszego stały się białe. Uruchomiony "system" nakazał zablokować kolejny cios, po czym samemu zaatakować. Dwa dokładne uderzenia, pierwszy w korpus, a drugi w głowę powaliły robota na ziemię. Nie dając ani chwili wytchnienia swemu oprawcy, Tom skoczył na niego. Lądując kolanami zniszczył pancerz, który służył jako klatka piersiowa. Sekundę później zadał cios w głowę zabójcy. Przebijając się przez czaszkę wyrwał kilka kabli, a wraz z nim główny procesor. Kuehn podniósł głowę by spojrzeć skąd dobiega odgłos otwieranych drzwi, z których wyszedł ON.
Robot - zabójca!
Usta cyborga zniekształciły się sprawiając wrażenie jakby się uśmiechnął.

Dziesięć minut później w sali obok grupa lekarzy wraz z Reske i Collins przyglądali się testowi. Młoda lekarka patrząc na ekran zerkała, co chwilę na szefową. Miała jej za złe, że nikt nie powiadomił ją o sprawdzianie. Kiedy Kuehn przestał wyżywać się na kolejnym "martwym" już ciele robota, chciała poprosić, aby zakończyć próbę. Nawet otworzyła usta by to wypowiedzieć, ale Theresa była szybsza.
- Jaka sytuacja?
- Z tym 15-stym robotem walczył najdłużej, aż minutę, siedemnaście sekund i dziewięćdziesiąt pięć setnych. "System" wciąż aktywny, żadnego skoku od czasu uruchomienia. Drobne uszkodzenia pancerza na korpusie, klatce piersiowej i twarzy. Trochę gorzej jest z prawą ręką, brak reakcji dwóch palców. To te wyprostowane - operator pokazał uszkodzą kończynę. - Ale najgorzej jest z lewą. Brak dłoni, jednak wyśmienicie używa kikuta jako broni - wszyscy zobaczyli zbliżenie drugiej ręki.
- Proszę pani - powiedział drugi operator. - Proszę spojrzeć.
Zaciekawiona Theresa oraz inni zerknęli na ekran, na którym Pierwszy przygląda się swoim uszkodzonym palcom. Następnie wkładając je do ust zacisnął szczękę. A odgryzione kończyny wypluł na podłogę.
- Ile zostało jeszcze robotów? - zapytała Collins.
- Dziesięć - odparł z dumą.
- Wysłać je natychmiast - rozkazała z dziwnym błyskiem w oku.
- Wszystkie naraz? - stwierdziła zaskoczona Reske.
- Oczywiście.
- Ale...
- Jeśli coś ci się nie podoba, możesz się zwolnić - warknęła Theresa.
Ema posłusznie zniżyła głowę, po czym z płaczem wybiegła ze sali. Nie chciała już patrzeć jak osoba, którą pokochała rzuca się na swoich przeciwników jak wściekła bestia. Jak bezduszna maszyna do zabijania, jak marionetka poruszana przez "system".

X

Nim minęło dwanaście godzin od zakończenia testu, a elitowcy wymienili ciało cyborgowi. Ten nękany wciąż przez myśli pospiesznie opuścił budynek. Krocząc po ulicach miasta rozmyślał o swoim pochodzeniu. Kiedy zatrzymał się ujrzał przed sobą piękny średniowieczny kościół. Bazylika pod wezwaniem "Ścięcia Jana Chrzciciela" była najstarszym domem Bożym w Chojnicach. I to właśnie tu przez setki lat chojniczanie zanosili swoje prośby, błagania, pytania a przede wszystkim modlitwy do Najwyższego.
Wolnym krokiem podszedł do drzwi bazyliki. Minęła długa chwila nim dotknął klamki, bał się, że Boska moc nie pozwoli wejść takiemu grzesznikowi jak on. Był przecież katolikiem, ale od czasu "przemiany" w maszynę nie odwiedzał Boga w jego domu.
"Nie to nieprawda" - rzekł do siebie. Nie tego się bał. Bał się wyznać Jezusowi ile "zgasił" płomieni życia od czasu pracy w "Elicie". Dlatego też od trzech lat nie był u spowiedzi. Jednak ważniejszym powodem zawahania była niepewność, kim jest: człowiekiem, maszyną, dzieckiem Bożym, potępieńcem, czy też szatańską zabawką.
Delikatnie dotknął palcem klamki, lecz nic się nie stało. Cały czas z wielkim strachem wszedł do środka. Kierując się do ławek czuł na sobie czyjś wzrok. Był to wzrok Boga oraz innych świętych dobiegający z figur i obrazów. Nie mogąc go znieść schylił głowę, wpatrując się w podłogę. Siadając w ławce, zapytał:
- Boże, kim jestem?
Cisza.
- Kim jestem? Błagam cię, odpowiedz mi! Kim jestem?
Ponownie odpowiedziała cisza. Wtedy w jednym z konfesjonałów zapaliło się światło. Miał nadzieję, że tam odpowie mu Bóg. Dlatego też, gdy uklęknął przy nim:
- Wybacz mi Ojcze, bo zgrzeszyłem.
- Grzeszki, grzeszki synu - ponaglał ksiądz.
- Nie proszę księdza, nie będę mówił o swoich grzechach. Mam ich za dużo, a przy tym za mało czasu - odparł, gdy na jego pseudo zegarku zgasła przedostatnia kreska. Wiedział dobrze, że baterię będą działać jeszcze prze godzinę, a potem nastąpi zgon, jeśli się nie naładuje. - Chciałbym tylko zapytać, kim jestem?
- Człowiekiem, dzieckiem Bożym - stwierdził pewny siebie sługa Boży.
- Tego właśnie nie jestem pewien. Zostałem stworzony przez Czarną Damę i jej sługi.
- Jak mam to rozumieć, synu?
- Opowiem księdzu pewną historyjkę. Pewnego razu grzeszny człowiek został brutalnie zamordowany. Lecz Czarna Dama nie złożyła jego ciała w grobie, ale oddała swoim sługom. Ci stworzyli cybernetyczne ciało, a zamiast procesora włożyli mózg grzesznika, po czym go ożywili. Tworząc przy tym nowego Adama - Pierwszego.
Po dłuższej ciszy, dodał:
- A teraz on, klęczy przed tobą sługo Boży i pyta cię, kim jest? Bo nie wie, czy może nazywać się jeszcze człowiekiem, czy jest dzieckiem Bożym i czy posiadam duszę? Więc pytam, kim jestem?
Nastała ponownie cisza, która dla cyborga trwała jak wieczność, lecz po chwili odezwał się cichy głos księdza:
- Nie wiem, nie wiem, kim jesteś.
Wstając od konfesjonału Tom nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Miał nadzieję, że tu ją otrzyma. Wolałby już usłyszeć, że jest szatańskim pomiotem niż słowa, które wypowiedział kler.

Półgodziny później Kuehn wysiadł z windy na setnym piętrze wieżowca, który służył jako siedziba "Elity". Siedząca przed biurkiem Angela natychmiast wstała:
- Tom, co ty tu robisz?
On nic nie odpowiedział, idąc ciągle w kierunku drzwi Black Lady.
- Pani Collins nie ma w gabinecie - powiedziała zastępując mu drogę.
Odpychając ją zastanawiał się nad występującym paradoksem. Jak tak cudowny Boski Aniołek może pracować dla szatańskiej kobiety, jaką była Theresa. Idąc przed siebie zniszczył drewniane drzwi wchodząc do jej gabinetu. Ona jak zwykle siedziała w swym fotelu. Zaciągając się papierosem nie zmieniła swej kamiennej twarzy.
- Kim jestem?! - wrzasnął stając przed jej biurkiem.
Collins znów się zaciągnęła.
- Kim jestem?1 - uderzył otwartymi dłońmi o blat, na co mebel złamał się w kilku miejscach. - Kim jestem?!
Znów nie uzyskał odpowiedzi, więc odepchnął biurko. Zbliżając się do niej pochylił się by "stanąć" z nią twarzą w twarz.
- Kim jestem? - zapytał wyciągając jej papierosa z ust. - Kim jestem?
Theresa wypuściła tylko dym. Nie wiedząc, co zrobić by zaczęła mówić, cyborg chwycił ją za szyję.
- Kim jestem, suko?! Kim?!
Ponownie nastała cisza, żadnej odpowiedzi. Lecz na kamiennej twarzy szefowej pojawił się szyderczy uśmieszek. Tom go zrozumiał, ta mina powiedziała do niego:
"Zabij mnie! Zabij, jeśli potrafisz, a i tak nic ci nie powiem."
On potrafił zabić. Sami go przecież uczyli. Szybko, bezboleśnie i bez skrupułów, lub wolno i bardzo boleśnie. To zależy od okazji. Postanowił zacisnąć uścisk, ale jego metalowa kończyna nie wykonała polecenia. Spróbował raz jeszcze, lecz bez żadnych skutków. Gdy zwolnił uścisk, ręka powróciła do "życia". Kiedy ponownie spojrzał na twarz Collins zrozumiał, co ma zrobić.
- Więc śmierć jest jedynym wyjściem, aby poznać odpowiedz - po chwili dodał. - Niech się tak stanie.
Obrócił się na pięcie, po czym po krótkim biegu wyskoczył przez okna setnego pietra budynku.

XI

Collins stanęła przed "słojem" przyglądając się unoszącemu w nim ciału Pierwszego.
- Uruchomić go - rozkazała gniewnie.
Wtedy do sali weszła Reske, zaskoczona widokiem szefowej zapytała:
- Co się tu dzieje?!
- Twój chłoptaś popełnił samobójstwo.
- Co? - niedowierzała Ema.
- Tak, tak. Wyskoczył przez okno mojego gabinetu. Nieprawdaż? - Theresa spojrzała na Pierwszego.
Jednak on nie odpowiedział pozostając w bezruchu. Collins uderzyła pięścią w naczynie, po czym wrzasnęła:
- Wiem, że działasz. Więc odpowiadaj jak cię pytam!
- Tak, to prawda - odparł cicho.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała smutno lekarka.
Lecz zamiast niego odezwała się Czarna Dama.
- Chcesz wiedzieć? Chcesz naprawdę wiedzieć, kim jesteś?
- Tak - powiedziała pewnie cyborg.
- Więc chodź..
Cyborg otworzył przykrywę, a następnie wyskoczył z naczynia. Podążając za szefową nie zwracał uwagi na gapiących się na niego ludzi. Nie zwracał uwagi, że jest nagi. Idąc za nim Ema zastanawiała się ci zaszło miedzy Theresą a Tomem. Kiedy zatrzymali się przed drzwiami w głębi korytarza, młoda lekarka przeszukiwała myśli:
"Cóż takiego ważnego znajduje się w tym pokoju. Przecież tam są tylko..." - zawahała się.
Wchodząc do pokoju Tom zwrócił uwagę na jego środek, w którym stał "słój". Taki sam jak jego. Przyglądając się mu ujrzał w nim ciało. Ciało cyborga - Pierwszego.
- Chcesz wiedzieć, kim jesteś? - zapytała ponownie Theresa, ale nie czekając na odpowiedź mówiła dalej. - Jesteś maszyną, zwykłym robotem, którego stworzyłam. Ale przede wszystkim jesteś kukiełką.
Collins podeszła do niego, stając z nim twarzą w twarz.
- Dobrze słyszałeś. Tutaj nic nie ma - zastukała w jego czaszkę. - Nie ma tam mózgu, tylko zwykły procesor, który odbiera sygnały od tamtego ciała.
- Przecież... - chciała coś wtrącić biocybernetyczka.
- Chyba nie uważacie nas za głupców. Myśleliście, że pozwolimy żeby nasz największy eksperyment tak po prostu sobie stąd wyszedł.
Po chwili ciszy, która zapanowała znów rzekła.
- Jesteś zwykłym robotem. To on - wskazała palcem na ciało w "słoju" - jest moim Adamem, moimi Pierwszym.
Podchodząc do konsolki Theresa nacisnęła guzki. Spowodował on uruchomienie silników. Tuż koło Emy i Toma wyłonił się z podłogi naczynie regeneracyjne a w nim tak jak w poprzednim znajdowała się cybernetyczne ciało cyborga. Gdy "słój" wynurzyło się całkowicie obok pojawiło się następne i następne...
Kiedy pokój wypełnił się naczyniami Czarna Dama stwierdziła z uśmiechem na twarzy.
- A może to ten miał mózg - wskazała na ciało obok Emy - albo tamten - tym razem skierowała palec na naczynie w końcu sali. - Sama już nie wiem, a może żaden z nich.
Podchodzą do narzeczonej pary rzekła z szyderczym uśmieszkiem.
- Jesteś moją maszyną i to ja zdecyduje, kiedy i jak umrzesz. Więc nie próbuj tego więcej.
Zaczynając się śmiać wyszła z sali pozostawiając ich samych wśród licznych naczyń z ciałami Pierwszego.

Tuż za jedną ze ścian znajdowało się pomieszczenie, o którym istnieniu wiedziała tylko Collins i jej trzech zaufanych lekarzy. Jeden z nich całkowicie łysy mężczyzna zakończył właśnie, co godzinne odczytywanie wyników. Udając się na swoje stanowisko przed wielkie monitory nawet nie zwrócił uwagi na duże, żelazne krzesło, na którym siedział On. Pierwszy na świecie cyborg, sterujący obecnie nieświadomie swoja kukłą.

XII

Reske wysiadła z windy. Idąc po dachu "Elity" kierowała się do Toma, który stał na murku wieżowca.
- Tom, co ty robisz? - zapytała podchodząc do niego.
- Sam jeszcze nie wiem.
- Chyba znów nie skoczysz?
- Jeśli nawet to zrobię to, jaka będę miał gwarancje, że umrę.
- Żadną.
- Więc masz już odpowiedź - po krótkiej chwili dodał. - Piękny widok.
Ema spojrzała na panoramę miasta, która przyprawiała już niejednego o zachwyt. Chociaż panowała noc, Chojnice tętniło życiem.
- Chodź - powiedział podając jej dłoń.
- Boje się - wyszeptała.
- No i co z tego. Stąd lepiej widać - po czym dodał. - Zaufaj mi.
Gdy to powiedział przestała się wahać. Trzymając się jego dłoni weszła na murek.
- Miałeś rację, to jest piękne.
Obydwoje przyglądali się rozświetlonemu miastu. Dzięki bilionom żarówek miasto funkcjonowało jak by był jeszcze dzień. Dzięki wynalazkowi Edisona zatarła się granica między nocą a dniem.
- Kim jestem? Człowiekiem czy maszyną?
- Sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie, to od ciebie zależy. Dla mnie jesteś obydwojgiem, człowiekiem zamkniętym w ciele maszyny. Jesteś cyborgiem, pierwszym z nowej rasy.
- Skąd ta pewność?
- Tylko to czuję, gdy na ciebie patrzę - po czym pocałowała go w usta. - Widzę człowieka, którego pokochałam.
Patrząc mu prosto w oczy powiedziała:
- Powiem ci, dlaczego stworzyłam ten projekt. Kiedy byłam mała miałam starszego brata. Ciągle się kłóciliśmy, lecz zawsze się mną opiekował. Idąc pewnego razu została potrącony przez pijanego kierowcę. Stojąc nad jego grobem przyrzekłam, że kiedyś oszukam śmierć. Nie pozwolę jej zabierać więcej niewinnych, takich jak on - w jej oczach pojawiły się łzy.
- Już dobrze - przytulił ją do siebie. - Będzie dobrze.
Wtedy obydwoje usłyszeli klaskanie.
- Brawo Emo, co za przemówienie - wciąż oklaskiwała ją Theresa - aż się wzruszyłam. A teraz złazić mi stamtąd, natychmiast!
Kiedy para podeszła do Collins ta zapytała z szyderczym uśmieszkiem:
- Już wiesz, kim jesteś?
- Jestem Tomasz Kuehn - Pierwszy.

XIII

Theresa Collins uważnie przyglądała się cyborgowi, który wszedł do jej gabinetu. Uwagę szefowej zwrócił przede wszystkim jego strój. Czarny, skórzany płaszcz robił piorunujące wrażenie. Uszyty prosto: krótki kołnierzy, guziki od szyi do pasa, a do kostek "spływały" dwa kawałki skóry. Z daleka ubiór nie przypominał płaszcza, lecz sutannę księdza.
- Ładne wdzianko - uśmiechnęła się.
Nie odpowiedział, ponieważ wiedział, że z niego szydzi.
- Ostatnio, kiedy pytałam cię, kim jesteś? Odpowiedziałeś, że nazywasz się Tomasz Kuehn.
- Tak to prawda.
- Czy podtrzymujesz swoją wypowiedź.
- Tak.
- Jeśli chcesz nim być, musisz wykonywać jego pracę.
- Rozumiem.
- Zgadzasz się?
- Tak.
- Więc wracasz do czynnej służby. Oto twoje nowe zadanie - na biurko rzuciła mini dysk, którym od kilku minut bawiła się.

Maciej Bartkowiak uważany był za zwykłego prawnika. Nikt z jego sąsiadów nawet nie przypuszczał, że jest on związany z grupa przestępczą panującą w Trójmieście. Będąc cichym doradcą szefa mafii, żył sobie spokojnie na obrzeżach miasta. Dlatego też jako "przeciętny" człowiek nie musiał mieć ochrony, nawet nie nosił broni.
Mężczyzna wychodząc z domu, kierował się w stronę zaparkowanego samochodu.
- Hej, złaź z mojego wozu - zawołał, gdy zobaczył kogoś siedzącego na masce auta. - Chyba nie wiesz, z kim zadzierasz!
- No, z kim Maćku? - odparł nieznajomy ruszając w jego stronę.
- Tom to ty? - zaczął się denerwować. - Nie poznałem cię w tym stroju. Co cię tu sprowadza?
- Wiesz co, twój szef. Złożył u nas zamówienie na broń. Dwa dni przed terminem się wycofał, po czym zniknął, a moi pracodawcy zostali na ludzie z towarem w magazynie.
- To nie całkiem prawda - zaczął się cofać.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem.
Bartkowiak wykonał szybki obrót, następnie najszybciej jak umiał znalazł się przy drzwiach domu. Lecz nim zdążył je otworzyć Tom był już za nim. Wrzucając prawnika do domu, zatrzasnął za sobą resztkę pozostałości po drzwiach. Maciej podnosząc się poczuł silne uderzenie nogą. Natomiast Pierwszy nachylił się nad mafiozą.
- Zaśpiewam ci piosenkę - rzekł cyborg. - Miałeś dziesięć palców u rąk, kiedy ci jeden wyrwałem - wyrywając kciuk, dodał. - Pozostało ci się dziewięć.
Przeraźliwy krzyk wywołany bólem wydarł się z gardła mężczyzny.
- Dziewięć palców u rąk miałeś - zaczął śpiewać dalej.
- Nie proszę. AAAAAAAAA!
- ... pozostało ci się osiem. Osiem palców....
- Powiem, powiem wszystko. Błagam powiem...

Trzech mężczyzn wyszło z windy. Kierując się wzdłuż wyznaczonej dróżki doszli do ich samochody. Dwaj ochroniarze nawet nie usłyszeli, gdy kule Glocka 75 z przedłużona lufą służącą jako tłumik przebiły ci czaszki. Pracodawca trupów aż podskoczył, gdy czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu. Obracając się do napastnika twarzą wyrosła mu przed oczami lufa pistoletu.
- Nie wyjdziesz stąd żywy, jeśli mnie zabijesz.
- Więc się przekonajmy.
Nim cyborg zdążył nacisnąć spust.
- Nierób tego. Oddam wam wszystkie moje pieniądze, ale mnie nie zabijajcie.
- Tu już nie chodzi o pieniądze, ale o zasady - kolejny świt przedarł się niezauważalnie po garażu.

XIV

Theresa Collins zamknęła ekran komputera wmontowanego w jej biurko. Podnosząc się wprawiła w ruch zdrętwiałe mięśnie. Chociaż jej fotel był wygodny, to po kilku godzinach spędzonych na nim tracił swoje właściwości. W takich chwilach lubiła podchodzić do okna przyglądając się swojemu imperium.
- Proszę pani - odezwała się Angela. - Panna Reske oczekuje na panią.
- Co? - zdziwiła się Theresa.
Nim jednak Angela zdążyła odpowiedzieć przerwała jej Radna.
- Ach tak, zapomniałam - kierując się do windy, w której zniknęła po zamknięciu się drzwi.

Kilkanaście pięter niżej na poziomie drugim otworzyła się winda. Przechodzący obok niej ludzie zaskoczeniem patrzeli jak z nieoświetlonej maszyny wyłoniła się postać szefowej. Poprawiając strój rzuciła:
- Chyba żarówka się przepaliła, każcie zamontować nową.
Kierując się korytarzem Theresa uśmiechnęła się, że mogła wyzbyć się wszelkich trosk dając upust nerwom. Cieszyła się, że zdołała zniszczyć wszystko, co się dało w windzie. Z chęcią by zobaczyła minę techników.
Wchodząc do jednego z pokoi ujrzała w nim oprócz Reske innych pracowników zajmujących się "Projektem - 01", oraz oddział trzeci przygotowany jak zwykle w gotowości. Tuż za pancerną szybą siedział On, na swoim majestatycznym tronie. Wpatrując się w Pierwszego próbowała przypomnieć sobie raport dotyczący tego rozruchu:
"... Podczas uaktywniania się "systemu" zdolności kontrolowania ciała przez mózg Pierwszego zostaje zatrzymana. W tym czasie cyborg staje się zwykłym bezdusznym robotem wykonującym priorytetyczne zadania. Celem nowego procesora ma być swobodny przekaz danych między mózgiem a "systemem". "System" będzie mógł korzystać z informacji mózgu. Według naszego założenia usprawni to funkcjonowanie Pierwszego..."
Wśród kilku stronicowego bełkotu technicznego tych kilka zdań nakreśliło jej funkcjonowanie nowego "systemu".
- Uruchomić go - rozkazała.
Kilka sekund później oczy cyborga otworzyły się. Na nieszczęście obserwatorów jego gałki oczne były białe.
- Dlaczego uruchomił się "system"? - zapytała szefowa.
- Nie wiem - Reske rzuciła się do komputera.
Nim jednak zdążyła coś zrobić oczy cyborga powróciły do normy, wyłączając "system".
- Pierwszy, co się stało? - zapytała stanowcza Collins. - Dlaczego uruchomił się "system"?
- "System" studiował ostatnie wydarzenia szukając rozkazów.
Radna spojrzała na biocybernetyczkę, ta skinęła głową przytakując.
- Niczego nie znalazł, więc się wyłączył - dodała Ema.
Skąd przecież mogła wiedzieć, że "system" dobrowolnie wyłączył się by uśpić czujność swoich konstruktorów. Nastała ciszy przed burzą, jaką procesor chciał przedstawić światu. "System" postanowił samemu sprawdzić czy ma...

XV

Tom zatrzymał się przed kościołem "Matki Boskiej Królowej Polski". Podchodząc do drzwi nacisnął na klamkę, która nie otworzyła wejścia. Stało się to dopiero na skutek szarpnięcia gdzie zamek nie wytrzymał, rozchylając potężne skrzydło do granic możliwości. Przechodząc przez kolejne drzwi znalazł się wewnątrz budowli. Idąc środkiem świątyni między rzędami ławek dotarł przed ołtarz, a mijając go znalazł się pod ukrzyżowanym Chrystusem otoczonego matką i ukochanym uczniem. Podnosząc wzrok zajrzał swoimi białymi gałkami w oczy Boga.

"Ty, co świecisz na wysokościach
Wraz z Ojcem swym, odpowiedz.
Czemuś pozwolił mnie stworzyć,
I zasiać w umyśle mym zamęt?
Czy duszę posiadł, czy tylko
Bezduszną zabawką jestem?

Milczysz, milczysz! Nic nie odpowiesz
Słudze twemu poniżonemu.
Choć jam jest grzesznik wielki
Mógłbyś rzec słówko, mały znak dać
Bym wiedział, że to z twego rozkazu
A nie z igraszki diabelskiej.
Milczysz! Jam Ci do głębi serce me otworzył,
Zaklinam, daj mi wiedzę - jedną część jej lichą,
Z tą jedną cząstką ileż ja bym szczęścia stworzył!
Milczysz! Nie dasz dla serca, dajże dla rozumu.
Widzisz, żem Pierwszy z ludzi i aniołów tłumu,
Że Cię znam lepiej niźli Twoje archanioły.

Milczysz, milczysz! Wiem teraz,
Jam Cię teraz zbadał
Zrozumiałem, coś Ty jest i jakieś Ty władał.
Kłamca, kto Cię nazwał miłością,
Ty jesteś tylko mądrością.
Za mądrość Twą Panie trza płacić.
Dostaniesz ją, dostaniesz ofiarę swą.
Najpiękniejszą ze wszystkich, które otrzymałeś
Bo piękną, czystą i niewinną.
Jeśli Ona nie pomoże, wstąpimy,
Wstąpimy niczym Indianie na wojenną ścieżkę.

Teraz - dobrze - tak. Jeszcze raz Ciebie wyzywam,
Jeszcze po przyjacielsku duszę Ci odkrywam.
Milczysz, wszakżeś z Szatanem walczył osobiście?
Wyzywam Cię uroczyście.

Nie gardź mną, ja jeden, sam tu.
Jestem na ziemi sercem z wielkim ludem zbratan.
Mam ja za sobą wojska, i mocy, i trony,
Jeśli ja będę bluźnierca.
Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan:
On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca.
Jam cierpiał, kochał, w mękach i miłości wzrosłem.
Kiedyś mnie wydarł osobiste szczęście,
Na własnej piersie ja skrwawiłem pięście,
Przeciw Niebu je wzniosę.

Odezwij się, - bo strzelę przeciw Twej naturze,
Jeśli jej w gruzy nie zburzę,
To wstrząsnę całym państw Twoich obszarem,
Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia:
Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia:
Krzyknę, żeś Ty nie ojcem świata, ale...
Drugim Szatanem!"

Tom obrócił się i pospiesznie opuścił kościół trzaskając za sobą drzwiami. Kiedy echo huku rozbrzmiewało jeszcze w sakralnej budowli z zakrystii wyłoniło się dwóch księży.
- Biedny chłopiec, biedny - powiedział starszy.
- Czemu tak uważasz księże proboszczu? - zapytał młody wikary. - Chociaż mówił dziwnym językiem obrażał Pana Boga.
- Nie poznałeś? - zdziwił się proboszcz.
- Czego? - odparł zdezorientowany młodzieniec.
- Czego oni was teraz uczą w szkole - oburzył się. - Przecież to z Mickiewicza, chociaż trochę zmienił. Ten biedny chłopak niczym Konrad z trzeciej części "Dziadów" wypowiedział swą "Wielką Improwizację", swe wystąpienie przecie naszemu Panu.
Zwracając się w kierunku wyjścia proboszcz podniósł rękę, mówiąc:
- Niech Pan Bóg przebaczy Ci twe winy - nakreślił w powietrzu znak krzyża.

XVI

Theresa otworzyła kran, nachylając się nad umywalką nabrała w dłonie zimną wodę. Zanurzywszy w niej twarz podniosła głowę, by ujrzeć swoje oblicze w łazienkowym lustrze. Wpatrując się w nie zobaczyła jak krople wody spływały po jej skórze. Czuła się zmęczona, oddałaby wszystko by, chociaż na chwilę uwolnić się od trosk.
- Proszę pani - po raz kolejny tego dnia usłyszała głos sekretarki.
- Co się stało?
- Dzwoni doktor Malkolm.
Jednak los nie był dla Collins łaskawy. Szefowa natychmiast wyprostowała się, zrozumiała, że musiało się coś stać, jeśli On dzwoni. Coś się musiało stać z Pierwszym.
- Łącz - po chwili rzekła. - Malkolm, co jest?
Wychodząc pospiesznie z łazienki znalazła się w swoim gabinecie. Podchodząc do biurka uruchomiła wizję. Po prawej stronie pomieszczenia obraz przedstawiający zachód słońca zmienił się na oblicze pracownika.
- Coś dziwnego dzieje się z Pierwszym.
- Co dokładnie?
- Najpierw dostał drgawek, a gdy ustały po prostu podniósł się z fotela...
Obraz zmienił się natychmiast ukazując stojącego przed żelaznym tronem.
- Zaraz u was będę - powiedziała rozłączając się.
Pospiesznie wychodząc z gabinetu, rozkazała siedzącej za biurkiem sekretarce.
- Powiadom Reske, by czekała na mnie przy windzie na poziomie czwartym.
- Tak proszę pani - kierując swoje palce by uruchomić vifon.
Theresa udała się do windy. Minęły kilka chwil nim maszyna zatrzymała się na poziomie czwartym. Otwierające się skrzydła ukazały jej postać biocybernetyczki. Bez zbędnych słów Collins wskazała by poszła za nią. Kierując się wzdłuż korytarza doszli do drzwi przez które weszły do środka pomieszczenia.
Idąc za szefową dziewczyna zastanawiała się co mogło się stać. Wchodząc do pokoju zobaczyła szereg "słojów", w których znajdowały się cybernetyczne ciała Pierwszego. Poznała ten pokój, to tu Theresa powiedziała im, że Tom, z którym mieszka jest kukłą. Przyglądając się uważnie Collins zobaczyła, że ominęła naczynia kierując się do wystającej z ziemi konsoli.
- Otrzymujesz piąty kod dostępu, z trybem natychmiastowym - stwierdziła Czarna Dama wystukując polecenie na konsoli.
Wtedy na przeciwległej do Reske ściany pojawił się zarys drzwi, które natychmiast otworzyły się. Wchodząc pospiesznie za szefową do środka Ema ujrzała stojącego cyborga. W niewielkim pomieszczeniu tuż za ogromnym krześle energetycznym znajdowały się wielki ekrany, na których rejestrowano na żywo życie Kuehna - kukiełki. Przy pozostałych ścianach znajdowały się wszelki potrzebne urządzenia do funkcjonowania i naprawy Pierwszego.
Tuż przy Theresie pojawiło się trzech łysych mężczyzn, którzy wpatrywali się w Reske.
- To jest twój cyborg - rzekła Collins - Ten prawdziwy.
Ema powoli ruszyła w kierunku Toma, jednak widząc to Malkolm powiedział pospiesznie:
- Proszę się nie zbliżać!
Zatrzymała się natychmiast.
- Mówcie w końcu, co się stało? - denerwowała się Theresa.
- Wszystko zaczęło się od wszczepienia nowego procesora - wszyscy podeszli do ściany z monitorami. - Gdy tylko kukła wyszła z budynku uruchomił się w niej "system"...
- Niczego takiego nie wykryliśmy - wtrąciła Ema.
- Mamy czulszy sprzęt podłączony bezpośrednio do cyborga - włączył się do rozmowy drugi łysy lekarz.
- "System" udał się do kościoła, tam...
Theresa wraz z Emą usłyszały fragment monologu Toma, jaki wypowiedział do Boga. Obie kobiety z niedowierzaniem wsłuchiwały się s słowa buntu oraz przyrzeczenia złożenia ofiary.
- ... Kiedy tylko wyszedł ze świątyni ruszył w stronę pobliskich osiedli - Jana Pawła II. W tym czasie połączyliśmy się z drugą monitorownią i zakazaliśmy im informowania kogokolwiek - czekał na słowo Theresy.
- Dobrze zrobiliście - oznajmiła szefowa.
- Kukiełka wypatrzyła na osiedlu młodą dziewczynę, którą brutalnie zabił - na ekranie pojawiła się ta tragiczna scena, nie mogąc na to patrzeć Reske schyliła głowę.
- W tym czasie cyborg - mówił dalej spoglądając na stojącą maszynę - doznał konwulsji, po czym po prostu wstał z tronu i zamarł w bezruchu.
- Co robi teraz kukiełka? - spytała szefowa.
- Zabrał ciało dziewczyny i jeśli dobrze przypuszczamy wraca do kościoła. Czekamy na rozkazy?
- Musimy go zatrzymać - rozkazała Collins. Podchodząc do konsoli połączyła się ze swoim biurem. - Angela postaw na nogi wszystkie oddziały i każ im czekać na mnie w garażu.
- Tak proszę pani.
- A wy, na co czekacie?! - wrzasnęła na ogolonych mężczyzn. - Unieruchomić go!
Podwładni doskoczyli do swoich konsol. Wpisując po raz kolejny te same rozkazy Malkolm lekko pod denerwowany stwierdził:
- Brak jakichkolwiek reakcji. "System" przejął całkowicie kontrolę nad kukłą.
- Odłączyć go całkowicie - zaproponowała Ema.
Malkolm zerknął na Theresę, która kiwnęła głową wyrażając zgodę. Lekarze natychmiast wzięli się do roboty. Wpisując polecenia główny komputer rozpoczął rozłączanie. Na dźwięk odkręcających się zabezpieczeń, Ema ruszyła do cyborga. Kiedy stanęła przed nim kable opuściły cybernetyczne ciało chowając się w majestatycznym tronie Pierwszego.
- Tom słyszysz mnie? - powiedziała lekarka chwytając go za dłoń.
Nie usłyszała odpowiedzi, w dłoni natomiast poczuła krusząca się sztuczną skórę, która odpadła dużym kawłem. Zapytała ponownie, on milczał stojąc ciągle wpatrzony przed siebie.
- On nigdy nie reagował w tym ciele - poinformowała ją podchodząca do niej Theresa. - Jednak, gdy przesłaliśmy jego sygnał do kukły reagował poprawiane - następnie zwróciła do Malkolma. - Co z naszą kukiełką? - niecierpliwiła się.
- Straciliśmy kontakt, ale obraz z kamer miasta pokaże nam czy się nam powiodło.
Ekrany monitorów zamrugały zmieniając obraz. Kiedy pojawiła się wizja, zgromadzeni ujrzeli robota opanowanego przez "system" kroczącego wciąż przed siebie.
- To niemożliwe! - wykrzyczał ze zdziwienia Malkolm. - On powinien teraz leżeć martwy.
- Ale tak się nie stało, co teraz? - odparł trzeci łysol.
- Zniszczymy go w tradycyjny sposób, jedziecie wszyscy ze mną - syknęła Theresa.
- Ja zostaję - powiedziała cicho Reske, wpatrując się w nieruchome ciało cyborga. - Może uda mi się go uruchomić.
- Jak chcesz - stwierdziła szefowa pospiesznie opuszczając pokój. Wiedziała, że nawet siłą nie uda się jej stąd wyciągnąć. Zwłaszcza teraz, gdy zna prawdę.
- Tom - Ema dotykając jego twarzy sprawiła, że reszta skóry opadła na ziemię ukazując mechaniczne oblicze cyborga. - Nie opuszczaj mnie, kocham cię!

XVII

W kościele "Matki Boskiej Królowej Polski" od kilkudziesięciu minut odbywała się Msza Św. Stojąc za ołtarzem proboszcz po raz kolejny spojrzał na niewielką ilość wiernych, którzy codziennie wraz z nim spotykali się tu z Bogiem. Te same twarze na tych samych miejscach, uśmiechnął się do małej dziewczynki w pierwszej ławce. Przychodziła tu ze swoją matką by dziękować Panu za uratowanie im życia z groźnego wypadku, któremu uległy przed trzema laty. Każdy ze zebranych miał za sobą jakieś przykre przeżycia, ale odnaleźli pocieszenie w modlitwie i wierze.
Jeszcze nigdy nie rozmyślał o tych ludziach tak mocno jak dzisiaj. Wraz z nim modlił się do Pana o pomoc, ale nie dla siebie, lecz dla pewnego nieznajomego. Mężczyzny, który pokłócił się z Bogiem.
Już miał chwycić za kielich z krwią i ciałem Pańskim i prosić Najwyższego by przyjął tę ofiarę, gdy wewnętrzne wahadłowe drzwi świątyni huknęły o ścianę. Wszyscy jak na komendę odwrócili głowę, a widok, jaki zobaczyli wywołał strach w ich sercach. Kukła nie zwracając uwagi kierowała się ku ołtarzowi trzymając w rękach martwe ciało dziewczyny. Kładąc je na ofiarnym stole przyklęknął zniżając wzrok. Wstając zabrał złoty talerzyk z ciałem Chrystusa oraz kielich z jego krwią. Spoglądając na ofiarę wiernych robot wyszeptał jedynie.
- Kłamstwo, On tego nie chce - zrzucając ciało i wylewając krew na podłogę.
Proboszcz podobnie jak wierni kompletnie zamarli, gdy Kuehn rozerwał bluzkę nieboszczki ukazując jej nagi tułów. Kiedy wbił swą dłoń w jej brzuch ksiądz przeklinał się za to, że zjadł tak obfitą kolacje. Czując w gardle wymiociny widział jak młodzieniec kładzie na talerzyku bijące jeszcze nie tak dawno ludzkie serce. Szczytem wszystkiego było, gdy następnie napełnił kielich krwią dziewczyny.
- Powiedz Mu, że to moja ofiara dla niego - powiedział Tom wyciągając ręce z sercem i krwią.
Ksiądz przytknął sobie dłoń do ust stawiając pospiesznie kroki w tył. Jeszcze nigdy nie widział takich okropności, chociaż był miłośnikiem horrorów, to było ponad jego siły. Bo to działo się naprawdę, nie było sztuczką filmowców, widział to na własne oczy.
- Nie chcesz! Cóż z ciebie za sługa Boży.
Robot obszedł ołtarz, stając przed ukrzyżowanym Zbawicielem. Wznosząc ręce powiedział głośno i donośnie.
- Na te dary racz wejrzeć łaskawym i pogodnym obliczem i tak je mile przyjąć, jakoś raczył przyjąć dary sprawiedliwego sługi Twego Kaina. Pamiętając o błogosławionej Męce, Zmartwychwstaniu i chwalebnym Wniebowstąpieniu tego Chrystusa Syna Twego, Pana naszego, ofiarowuję Boskiemu Majestatowi Twemu z darów i hojności Twojej Ofiarę czystą, Ofiarę świętą, Ofiarę niepokalaną, Chleb święty żywota wiecznego i Kielich wiecznego zbawienia.
Wymawiając to postawił ofiarą na podłodze, następnie uklęknął przed nią oczekując. Jednak nic się nie wydarzyło, po kilku minutach robot podniósł głowę ze wściekłym obliczem.

"Czemuś nie chcesz mi nic rzec.
Gadaj przemądrzały Starcze!
Dajże, chociaż znak.

Milczysz, milczysz! Uważasz żeś lepszy,
Niegodzien mówić z takim chłystkiem."

Kukła wstała i wskazując palcem rzekła:

"Milcz, milcz! Milcz sobie dalej,
A gdy wyrzekniesz w końcu to słowo,
Zmuszony przeze mnie, rzekniesz.
Żem mą dusze przy sobie noszę,
I żem stworzony został przez Ciebie.
Jednakże wtem będzie za późno już, na ratowanie.
Na ratowanie niewinnych duszyczek,
Które przeleję w wojnie naszej.
A ja będę wtedy stał w morzu krwi,
Otoczony twoimi aniołami,
Chwalącymi moje imię:
Pierwszy, Pierwszy! Który zmusił Go,
By do niego rzekł.
Zmusił!"

Robot kończąc monolog skoczył niczym pantera na księdza. Spadając na niego złamał klerowi kilka żeber przygniatając go swoim ciężarem do podłogi. Uderzając kilka razy głową o posadzkę kukła pozbawiła ofiarę przytomności. Wbijając następnie zęby w gardło odgryzł mięśnie rozrywając przy tym żyły i tętnicę.
Ogarnięci paniką ludzie ruszyli do ucieczki. Nie zwracając na sąsiadów chcieli jak najszybciej opuścić świątynię. Kiedy pierwsi dobiegli do drzwi wejściowych okazało się, że są zamknięte. Ruszyli do drugich, potem do trzecich i czwartych. Wszystkie były zamknięte od zewnątrz, byli uwięzieni. Jeśli nikt im nie pomoże już niedługo spotkają się z Bogiem.
Jedyne dziecko w całej grupie spojrzało w stronę ołtarza. Mała dziewczynka, która tak niedawno uśmiechała się do księdza widziała jak kukła stała na czterech kończynach, niczym puma gotowa do skoku na stole ofiarnym. By chwilę później skoczyć w kierunku ludzi.

XVIII

Rozciągnięte nad miastem burzowe chmury sprawiły zaciemnienie. Na skutek panującej ciemności włączyły się automatycznie latarnie by oświetlić ulice powodując sztuczny dzień. W takim właśnie czasie potężny tir podjechał pod kościół. W kontenerze wypełnionym elektroniką stanowiąca ruchomy punkt dowodzenia i laboratorium medyczne stworzone specjalnie z myślą o Pierwszym Theresa siedziała w przygotowanym dla niej fotelu. Siedząc w nim mogła uważnie przyglądać się pracującym tam ludziom.
- Jest w kościele - zawołał ktoś.
- Ruszajcie - rozkazała Collins.
Tuż koło tira zatrzymały się mniejsze transportowce, z których wyłoniły się poszczególne oddziały "Elity". Pierwsze cztery grupy ochroniarzy według planu ruszyły do kościoła. Zajmując miejsce przed drzwiami dowódcy poszczególnych jednostek zameldowali, że są one zamknięte, obwinięte łańcuchem wokół klamek.
Collins bacznie obserwowała to na ogromnym ekranie analizując wszystkie możliwość. Szukając odpowiedniego wyjścia z sytuacji rzekła:
- Oddziały pięć, sześć, siedem i osiem dołączyć do dwójki. Dowódca dwójki?
- Tak, proszę pani - odezwał się podwładny.
- Wasza grupa otworzy jako jedyna drzwi i wejdziecie jako pierwsi do środka. Reszta ubezpiecza was. Odziały jeden, trzy i cztery meldować gdyby kukiełka próbowała uciekać innym wyjściem.
- Tak jest - odparli dowódcy grup.
Tak jak rozkazała Theresa cała dwójka chwyciła mocniej karabiny przygotowując się do oddania strzału. Dowódca jednostki, którym był Wacław Kołotko zerknął na pozostałe oddziały mające ich ubezpieczać. Chociaż nie widział ich twarz zamaskowanych specjalistycznymi hełmami, z których jeden sam też nosił, wiedział, że są to prawdziwi profesjonaliści. Nawet niektóre lepiej wyszkolone niż jego jednostka. Miał wrażenie bezpieczeństwa nawet w takich sytuacjach, w których grozi mu niebezpieczeństwo a nawet i sama śmierć. Nie tracąc już więcej czasu na rozmyślanie zabrał się za łańcuch. Chociaż z kietą poszło mu szybko musiał przyznać, ze spełniła swoja funkcje - zatrzymać wychodzących. Rozchylając potężne wrota wpłynęli do świątyni, by powoli i po cichu sprawdzić korytarz. Przemierzając pomieszczenie między drzwiami wejściowymi a drugimi wahadłowymi poszukiwali celu. Sprawdzając pospiesznie wejście na chór wszyscy potwierdzili czystość. Wchodząc wraz z innymi oddziałami Wacław zajął swoje miejsce. Gdy każdy potwierdził gotowość wykonał gest ręką świadczącą rozkaz wejścia.
Już mieli otworzyć skrzydła dzielące ich od głównego pomieszczenia budowli, gdy te rozwarły się ku nim same. Robiąc to robot wcinał kilku ochroniarzy w ścianę. Trzymając w dłoniach Glocki celował do pozostałych. Strzelając do nich ruszył do drzwi. Biegnąc, co sił w nogach przedarł się na zewnątrz. Powalając pozostałych elitowców kukła była już na schodach, by chwile później zniknąć za murami palcu kościelnego.
Nie wszyscy tak jak Kołotko oprzytomnieli po nagłym ataku robota. Dlatego nie czekając na pozostałych chwycił oburącz karabin i wyskoczył na zewnątrz. Zatrzymując się na schodach otworzył pospiesznie ogień do uciekającego Pierwszego. Jednak nigdy by nie przypuszczał, że spudłuje z takiej odległości, ale to nie jego wina. Robot robił wyśmienite uniki, nawet wtedy, gdy zasypał go grad kul wystrzelonych z innych karabinów.

- Idioci! - wrzasnęła Theresa podnosząc się z fotela przyglądając się niekompetencji podwładnych. - On jest sam, a was pięćdziesięciu!
Nie mogąc znieść bezsensownego siedzenia ruszyła przed siebie. Kierując się między rzędami sprzętu zatrzymała się przed monitorem przedstawiającym powiększoną mapę miasta oraz poruszający punkt stanowiący położenie uciekającej maszyny. Malkolm obsługujący stanowisko poczuł na barkach dłonie szefowej pytające znacząco.
- Kieruje się do domu handlowego po drugiej stronie ulicy - odparł.
- Słyszeliście, ruszajcie! - rozkazała. - Dziewiątka i dziesiątka zrzucić z siebie ciężkie kombinezony i po cywilnemu wejść do środka.
- Tak jest - odezwali się po raz kolejny tej nocy dowódcy.
- Wszedł do budynku - powiedział Malkolm.
- Potwierdzam - oznajmił ktoś niedaleko - uruchomił się cichy alarm. Skaner w drzwiach namierzył jego broń.
- Mamy wizję - powiedział ktoś trzeci.
Collins obracając głowę ujrzała wielki ekran przedstawiający hol domu handlowego. Theresa wśród setek postaci szukała tej właściwej. Zaciekawieniem patrzyła jak jej kukiełka umiejętnie wmieszała się w tłum. Wyglądała tak przeciętnie obserwując uważnie wszystko, co ja otacza. Nawet nie drgnęła, gdy odział "Elity" wpadł jak burza do budynku wywołując postrach.
- Jesteśmy w środku - zameldowali.
- Kieruje się na północny - wschód, nie pozwólcie mu wejść do metra - rozkazała.

Kołotko nieoczekiwanie stał się przywódcą wszystkich grup, kierując nimi rzetelnie. Obiegając fontannę znaleźli się po drugiej stronie holu. Zostawiając po prawej stronie ruchome schody prowadzące na wyższe piętra kondygnacji dotarli do wejścia poziemnej kolejki. Już miał znaleźć się na ruchomych schodach prowadzących do metra, gdy drogę zagrodzili mu ochroniarze budowli. Celując do nich z broni mężczyźni nawet nie zauważyli, gdy kilkanaście ciężkich karabinów wymierzyło w nich samych. Gdyby tylko dał znak zmiótłby ich z powierzchni ziemi w kilka sekund, ale to nie uszłoby mu na sucho.
- Spokojnie koledzy - podniósł w górę ręce. - Jesteśmy z policji.
Wyciągnął z bocznej kieszeni odznakę, pokazując ją uspokoił sytuację. Widząc ją ochroniarze spuścili pistolety, bo przecież skąd mogli wiedzieć, ze jest fałszywa.
- Ruszajcie! - rozkazał, kiedy jego podwładni zbiegli po schodach Wacław zwrócił się do goryli, którzy jeszcze przed chwila chcieli go zabić. - Ścigamy groźnego przestępcę.
- Wyprowadzić ludzi? - zapytał szef ochrony.
- Nie, nie wprowadzajmy niepotrzebnej paniki.
Wmawiając ochroniarzom, że mają dać im spokojnie pracować nie zauważył przemykającej się tuż za nim postaci.
- Co ty robisz do cholery?! - usłyszał Theresę. - Czemuś pozwolił mu zwiać?
Obracając się elitowiec próbował odszukać robota. Znajdując go w tłumie ruszył za nim. Ciekawiło go przede wszystkim jak udało mu się uciec. Przecież mieli go już wystawionego jak na tacy. Gdyby dowiedział się o wpadce padłby z zawałem serca.

Gdy tylko elitowcy opuścili swojego dowódcę zbiegli ruchomymi schodami w głąb metra. Biegnąc korytarzem przeszukiwali kukły. Zobaczyli go dopiero wpadając na stację, stał niewzruszony tyłem do nich. Zbliżając się do niego rozległ się ryk zatrzymującego się pociągu. Kiedy ucichł któryś z dowódców jednostki zawołał:
- Stój jesteś aresztowany.
Niewinni ludzie pospiesznie zniknęli z pola rażenia, lecz on wiąż stał przed drzwiami kolejki. Kiedy otworzyły się, na stacje wyszli nie mający o niczym pojęcia podróżni. Wykorzystując to zamieszanie robot wszedł do pociągu, a widzący to uzbrojeni ludzie ruszyli za nim. Będąc w środku przeszukiwali poszczególne wagony, gdy niepostrzeżenie podziemna kolejka ruszyła w dalszą podróż. Młody elitowiec stojący przy oknie podniósł wzrok widząc uśmiechniętą kukłę stojącą wciąż na stacji machającą na pożegnanie swoim łowcom.

- Jest w łazience - powiadomił obserwator pozostałe grupy.
Otwierając szeroko oczy oniemiał widząc z jaką szybkością kukła zmieniła pozycję. Próbował znaleźć sensowne wyjaśnienie jak w ciągu sekundy znalazła się w piwnicy budynku, po czym w kolejnych przemieścił się z niezwykłą szybkością po kanałach miasta. Chwytając się za głowę wrzasnął przerażony:
- To niemożliwe?! Jak on to zrobił?
Zbliżając się do niego Theresa z kilkoma technikami przeanalizowali całą sytuacje. Nie widząc innego wyjścia Collins odparła spokojnie.
- Musiał znaleźć lokalizator umieszczony w języku - wszyscy z uwagą spojrzeli na szefową, a gdy uśmiechnęła się ciekawość pracowników osiągnęła szczyt. - I spuścił go w kiblu. Sprytne, bardzo sprytne!
Wyjmując przy tym z kieszeni damskiej marynarki paczkę papierów. Zapalając papierosa zaciągnęła się nim najmocniej jak umiała. Widząc przy tym, że jej podwładni przyglądają się jej wrzasnęła:
- Do roboty nieroby, on wciąż jest w środku. Przełączyć się na kamery sklepu i zlokalizować mi go.

Kołotko dostając potwierdzenie o ostatnim miejscu pobytu robota powoli z wyciągniętym karabinem zniknął za drzwiami ubikacji. Kierując się przed siebie krótkim wykafelkowanym korytarzem dotarł do głównego pomieszczenia podzielonego na trzy części. Pierwsza stanowiła cztery umywalki po obu stronach W.C. Dalsza część pokoju była podzielona ścianą tak jak reszta wykafelkowana białymi kwadracikami. Lewa człon stanowiły rzędy pisuarów umiejscowionych wzdłuż wszystkich ścian. Po prawej stronie znajdowały się kila kabin.
Wacław widząc przestraszonych mężczyzn pokazał najpierw by zachowywali się cicho ukazując następnie odznakę policyjną. Znaczącym ruchem broni nakazał im wyjść. Sam zaś stawiając ostrożnie kroki ruszył ku kabinom. Nachylając się poszukiwał nóg, dzięki szparom przez podwyższone drzwi zobaczył tylko jedną parę butów. Ciężkich i wysokich traperów stanowiących standardowe wyposażenie strażników "Elity". Chwytając mocniej karabin otworzył ogień. Świstające kule przechodziły przez tworzywo niczym nóż w maśle. Opróżniwszy magazynek maszyna przestała działać, wymieniając naboje zbliżył się do kabiny. Kopiąc drzwi wejściowe znalazł się w środku, a widok, jaki ujrzał przyprawił go o mdłości. Na muszli siedziało martwe ciało jakiegoś grubasa podziurkowane przez jego karabin maszynowy. Wpatrując się w wymalowana na czerwono kabinę od spływającej krwi spojrzał jeszcze raz na buty nieznajomego. Nie pomylił się to te buty.
- Chybiłeś śmiertelniku! - odezwał się głos.
Niespodziewanie nad nim pojawił się robot z wyciągniętymi ku niemu rękami. Przechylająca się przez ścianę sąsiedniej kabiny kukła złapała głowę elitowca. Odgłos pękającego kręgosłupa zagłuszyło wciąganie ciała do drugiego pomieszczenia.
Robot chowając zabrane trupowi magazynki z amunicją znieruchomiał nagle wyczuwając sensorami, przede wszystkim mikrofonami dźwięku idących ludzi. Jednak rozpoznając je "system" zrozumiał, że nie są to zwykli przechodnie. Oni skradają się. Trzech, czterech, pięciu wyszkolonych specjalistów mających tylko jeden cel: znaleźć i zniszczyć.
Stając z powrotem na muszli pochwycił zabrany karabin, po czym wypchnął trupa przez drzwi. Podnosząc się z wyciągniętą bronią okazało się, że fortel udał mu się. Zaskoczeni elitowcy pospiesznie zwrócili swoje pistolety na wypadającą postać zapominając o reszcie świata. Wyłaniający się nad nimi robot otworzył ogień. Pociski niczym pioruny poraziły ubrany po cywilnemu oddział dziewiąty.
Minutę później Kuehn wyszedł spokojnie z męskiej ubikacji. Obserwując otoczenie poszukiwał napastników. Kierując się do wyjścia zobaczył ich przy drzwiach. Nie miał szans, zapewne przedarłby się bez zbędnych komplikacji, ale to zwróciłoby na niego uwagę. Tak i tak to zrobił, gdy wyłonił się z W.C., gdzie grupka osób przypatrywała mu się bardzo uważnie. Zatrzymując się ujrzał po swojej prawej stronie sklep odzieżowy. Wchodząc do niego skinął palcem na ekspedientkę znacząco by ruszyła za nim.

Radna podobnie jak jej pracownicy wyszukiwała na ekranie twarzy robota, lecz żadna z kamer nie zarejestrowała jego wyjścia z ubikacji. Musieli go przeoczyć, jednak kilku jej podwładnych powiadomiło ją, że męska toaleta jest pusta. Nerwowo pociągając trzeciego papierosa przeklinała się, że przeoczyła go w tłumie.
- Jak mogliście go zgubić?! - wrzasnęła.
- Proszę pani, nie wiem czy to ważne, może to tylko kolejny podstęp.
- Co? Mów w końcu!
- Ktoś zapłacił w sklepie odzieżowym kartą Kuehna.
- I co kupił? - spytała z ironią w głosie uważając to za podstęp.
- Zielona bluzę z kapturem, jeansy, buty i blond farbę do włosów - widząc, że uśmieszek z twarzy Radnej zniknął, dodał. - Taką w sprayu.
- To on, zmienił wizerunek - strach, a zarazem podziw dla "systemu" wzrósł w oczach Collins. Była duma, procesor spisywał się wyśmienicie. Gdyby tylko był po jej stronie, gdyby tylko. Jej duma przekroczyłaby wszelkie limity, jej maszyna do zabijania sprawdza się w terenie...

Kolejni ubrani po cywilnemu pracownicy "Elity" stali przy wyjściu spoglądając uważnie na każdą wychodzącą postać. Kiedy tylko usłyszeli z ruchomej centrali, że poszukiwany zmienił swój strój wyskoczyli z domu handlowego. Zawiadamiając, że przed chwila ktoś taki opuścił budynek w słuchawce rozległy się obelgi ze strony Collins. Jednak szybko ucichła, gdy zameldowali:
- Przeciął Gdańską, za chwile będzie na Sambora - poinformował dowódca.

Collins krążyła w kółko zastanawiając się, dlaczego kukła postanowiła wrócić na osiedle. Może chce zaryzykować i udać się do domu, ale, po co?
- Gdzie jest moja córka? - przypomniała sobie.
- W domu - odparł ktoś.
- Ale, w którym? - zapytała zrezygnowana, przecież on wie, że go ścigamy. Gdyby porwał Issę zdobyłby nad nami przewagę.
- U siebie na Budowlanych.
Tego się obawiała.
- Powiadomić o wszystkim jej ochroniarza Janssona, posłać kilku ludzi do jej mieszkania.
- Tak jest.
Zatrzymując się na chwilę, chwyciła za telefon komórkowy leżący na stoliku. Oglądając go uważnie zastanawiała się, kogo z jej ludzi stać na taką nowoczesna a zarazem drogą zabawkę. Uśmiechając się powiedziała do załogi.
- Kogo telefon?
Jakiś młodziany asystent niepewnie obszukiwał kieszenie stwierdzając brak aparatu podniósł rękę oznajmiając, że to jego własność.
- Musisz ją podładować, bo zaraz ci klinknie - stwierdziła. Wtedy głos jej spoważniał wpadając na ciekawy pomysł. - Ile mocy ma Pierwszy?
Technik pospiesznie wystukiwał na klawiaturze polecenia by móc szczerze odpowiedzieć szefowej.
- Według ostatnich odczytów nim straciliśmy kontakt na czterdzieści pięć minut.
- Ile minęło od tego czasu?
- Niecałe półgodziny.
- Dwie jednostki do jego mieszkania. On musi się naładować.
- Tak jest.

Dwie grupy uderzeniowe zdążyły wrócić pod kościół by zaraz potem zostać oddelegowanym do mieszkania Kuehna. Pędząc samochodami na osiedle, zaparkowali niedbale na chodniku. Gdy dotarli pod klatkę dołączyły do nich jednostki, które biegły za robotem. Ostrożnie wchodząc na pierwsze piętro zajęli pozycję przed drzwiami mieszkania. Jednak żaden z nich nie ruszył jako pierwszy do wejścia, coś było nie tak. Skrzydło było uchylone na kilka centymetrów, to musiała być pułapka.
- Wchodźcie! - wrzeszczała Collins w ich słuchawkach.
Dowódca ósemki wolno zbliżył się do drzwi wyciągając dłoń by rozszerzyć wejście. Gdy zbliżył końcówki palców poczuł jak przez jego ciało przepłynął mały ładunek elektryczny najeżając każdy włos na ciele mężczyzny. Uważał, że to za sprawą adrenaliny, lecz szybko zrozumiał błąd. Kilkaset wolt przepłynęło nagle przez niego, gdy tylko dotknął drzwi. Tak silny ładunek powalił dowódcę ósemki na ziemię tracąc przy tym świadomość.
- Intruz, intruz - dało się słyszeć z głośników systemu bezpieczeństwa.

- Co się stało? - zapytała Black Lady wpatrując się w ekrany, które transmitowały obraz z kamer umieszczonych w kombinezonach oddziałów. - Dlaczego nie wyłączyliście prądu?
- Staramy się ale nie możemy odłączyć jego mieszkania. Chyba, ze cały budynek.
- Ja nie widzę w tym żadnych przeszkód.

Robot gdy tylko wparował do mieszkania sięgnął po luźne kable energetyczne podłączając natychmiast je do gniazd w kręgosłupie. Kiedy baterie zaczęły się ładować wyjął ukryty w szafie karabin szybkostrzelny. Włączając jeszcze na pełną moc system bezpieczeństwa był gotów na przeciwnika. Kalkulując, że w takiej sytuacji może bronić się przez kilka godzin, a to zwiększa jego szansę. Jednak "system" nie zapomniał o innych możliwościach: gdyby "Elita" zaczęła strzelać granatami padłby w ciągu paru minut. Ale ona się na to nie odważy mogłaby tym zniszczeć cały blok.
Wtem kable wyskoczyły z gniazd oznajmiając kukle koniec ładowania. Robot z niedowierzaniem zerknął na zegarek z mocą gdzie wciąż dogasała ostatnia kreska. Kiedy w korytarzu pojawili się elitowcy on wyłonił się z pokoju otwierając ogień. Powalając kolejnych napastników "system" spostrzegł, że "Elita" odłączyła zasilanie.

Tir służący jako przenośne centrum dowodzenia a także laboratorium dla Pierwszego zajechało pod budynki na osiedle Budowlanych, tuż koło niego zaroiło się od pojazdów policji. Komendant Laska w otoczeniu swoich jednostek specjalnych uderzył w boczne drzwi kontenera.
- Theresa otwieraj, jesteś aresztowana!
Skrzydło rozsunęło się a w nich pojawiła się Collins.
- Pod jakim zarzutem? - zapytała drwiąco.
- Zakłócania porządku publicznego, na początek!
- Nie rozśmieszaj mnie...
Nim dokończyła wypowiedz potężna eksplozja zagłuszył wszystko. Zaskoczeni ludzie patrzyli niedowierzając jak w miejscu gdzie były okna mieszkania Kuehna znajdowała się teraz ogromna dziura.
- Co się stało? - Radna znikła wewnątrz kontenera.
Komendant nie czekając na zaproszenie wślizgnął się do środka. Kierując się za kobietą minął przeróżne przedziwne urządzenia elektroniczne nie wiedząc do czego one służą. Docierając do miejsca gdzie stała już Collins zdążył zobaczyć jeszcze potężne żelazne krzesło.
- Co tu się kurwa dzieje? Co to ma wszystko znaczyć?
Tak jak się spodziewał nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Theresa nie słuchała go, wpatrywała się w liczne monitory w których rozpoznał Kuehna.
- Tom? - wyszeptała niedowierzając.
Znów nie zwróciła na niego uwagi. Zwracając się do Malkolma.
- Co się stało?
- Zaczął strzelać z granatnika, straciliśmy prawie...

Kukła nim nastąpiła eksplozja swobodnie wymieniała ogień z elitowcami, którzy zaprzestali wchodzenia do jego mieszkania. Tylko co chwilę wyłaniali się za ścian klatki schodowej by oddać kilka strzałów. Te sekundy, w których grupy chowały się wykorzystał robot przeskakując z jednego pokoju do drugiego. Będąc w największym pomieszczeniu otworzył drzwi balkonowe chowając się za murem pod oknem. Zerkając co chwilę patrzył jak kolejne grupy pojawiały się w mieszkaniu. Wtedy wyłonił się zza ściany wystrzeliwując z granatnika umieszczonego pod lufą karabinu maszynowego. Jednak nie zaprzestał na jednym strzale. Wszystkie wypuszczone pociski coraz mocniej niszczyły mieszkanie powalając nieprzyjaciela na ziemie. Pierwszy nie zwracając na wydostający się ogień wstał z podłogi. Miał już wyskoczyć przez balkon na podwórze, gdy z klatki młodej Issy Collins wyłoniła się jedna z grup oddelegowana do bronienia modelki. Widząc robota wypuścili serie z karabinów.
Odpowiadając ogniem na ogień kukła podskoczyła chwytając się jedna dłonią wyższego balkonu. Wtem łapiąc drugą kończyną pozwolił by karabin swobodnie opadł trzymany pasem oplecionym wokół ręki. Wśród świstających pocisków niczym małpa skakał z balkonu na balkon, wspinając się przy tym na dach. Będąc już na nim nie zwlekając ruszył biegiem przed siebie. Kierując się wzdłuż budynku przemieszczał się do ustawionego prostopadle starego domy. Odbijając się od krawędzi bloku "system" bezbłędnie obliczył miejsce lądowania. Z czteropiętrowego budynku bez żadnych przeszkód robot wleciał przez okno w dwupiętrowej kamienicy o spadzistym dachu.

Kilka metrów niżej grupa policjantów z niedowierzaniem patrzyła na całą sytuacje. Jak ktoś z taka precyzja mógł wskoczyć do pomieszczenia na drugim piętrze stanowiącym zarazem poddasze budynku.
- Panie komendancie? - powiedział po chwili jeden z policjantów przez krótkofalówkę.
- Tak.
- Ktoś właśnie wskoczył z dachu do kamienicy - próbował opisać słowami to zjawisko.
- Macie mi go złapać - ale to nie był już głoś Laski lecz Collins.

Komendant Chojnickiej policji zabrał Theresie wyrwaną mu przed chwila krótkofalówkę mówiąc znacząco.
- Wykonać! - wyłączając komunikator zapytał. - Co tu się dzieje?! Dlaczego Tom zabija twoich ludzi, przecież pracuje dla ciebie?
- To nie jest prawdziwy Kuehn. Ktoś podrzucił do miasta robota wyglądającego jak on. Gdy próbowaliśmy go pojmać otworzył ogień...
Wtem fałszywą opowieść Theresy przerwały wystrzały dobiegające z urządzenia komunikacyjnego policjanta. Po kilku minutowej wymianie ognia wszystko ustało by po krótkiej chwili odezwał się głos.
- Panie komendancie, tu Szczepański. Wszyscy nie żyją. Zostałem sam, jestem ranny.
- A gdzie podejrzany?
- Uciekł.
- Co z tobą?
- Oberwałem w nogę.
- Możesz chodzić?
- Kula przeszła na wylot. Będę musiał kuśtykać.
Laska wraz z Collins ruszyli ku drzwiom by wychodząc przez nie zobaczyć jak młody policjant ubrany w kombinezon grup specjalnych wyszedł z kamienicy. Kuśtykając dotarł do tira po czym zasalutował komendantowi. Ten nie zwracając na Radna wprowadził rannego do kontenera. Pozwalając mu usiąść na dziwnym krześle. Młody policjant usadowił się na nim wygodnie wciskając odpowiednie przyciski.
Laska otwierając szeroko oczy zobaczył jak gniazdka w krześle przebijają strój podwładnego wbijając się w ciało. Collins zrozumiała wszystko gdy urządzenia stojące obok zamrugały oznajmiając pobór mocy.
- Zablokować krzesło! - wrzasnęła.
Wokół nadgarstków i kostek policjanta wyłoniły się z krzesła kajdany ograniczające mu wszelki ruch.
- Co ty robisz? - zapytał komendant próbując je otworzyć. - Zabijesz mojego człowieka.
- To robot którego szukamy - odpowiedziała spokojnie podchodząc do tronu. - Zdejmij mu kominiarkę z głowy.
Szef policji z niedowierzaniem uczynił to by chwile później ujrzeć twarz Kuehna zamiast swojego podwładnego.
- Wyłączyć krzesło - rozkazała. - Zaraz zginiesz cudaku.
- Starcze! - kukła podniosła głowę jakby chciała spojrzeć w niebo. - Nie wiedziałem, że bratasz się z diablicami. Obrażasz mnie myśląc, że ta przeklęta kobieta jest w stanie mnie powstrzymać.
Zrywając się z tronu blokady pękły jakby były zrobione z drewna a nie ze mocnej stali. Skacząc na Collins powalił ja swym ciężarem na podłogę.
- Zginies... - zamarł.
Theresa przygnieciona cybernetycznym ciałem oczekiwała na śmierć. Jednak sekundy mijały a ona wciąż nie nadchodziła. Wtedy usłyszała ciche piknięcie. Spoglądając na zegarek robota spostrzegła, że żadna z kresek nie świeciła już.
"Uszła z niego moc" - pomyślała, po czym z jej gardła wydobył się samo czynnie śmiech. Stał się on z czasem coraz głośniejszy i głośniejszy...

Tymczasem w niewielkim pomieszczeniu stanowiącym część stupiętrowego budynku "Elity" siedziała zgrabna blondynka. Zakrywając swa rozpłakana twarz w dłoniach opierała się o terminal. Jeszcze przed chwilą pełna wiary próbowała uruchomić stojącego nieopodal cyborga. Nie, nie cyborga przeklinała to słowo. Swojego przybranego narzeczonego, którego pokochała naprawdę. Czystą miłością płynącą z jej serca. Chociaż był inny to jej nie przeszkadzało. Chciała być tylko z nim jednak teraz zwątpiła we wszystko nie mogąc go uruchomić. Nie mogła odnaleźć przyczyny, dlaczego mózg nie chce kontrolować tego cybernetycznego ciała.
"Dlaczego Boże, dlaczego?!"
- Nie płacz, wszystko jakoś się ułoży - dobiegł ja czyjś głos.
Głos, który znała. Sama go nieraz dostrajała. Czując na ramionach zimny dotyk dłoni podniosła wzrok. Przez łzy ujrzała odbijającą się w monitorze cybernetyczna twarz Pierwszego.
- Tom - wyszeptał niedowierzając jeszcze.
- Wszystko się ułoży...





DEATH


Na przejrzyste błękitne niebo napłynęły ciężkie burzowe chmury. Tak czarne jak bywa jedynie noc. Przysłaniając ziemie skutecznie odbijały w powrotną drogę promienie słoneczne. Ciemność ogarnęła tą krainę zwiastując nadejście ciężkich dni dla ich królestwa. Chłopi w taki sposób komentowali nadchodzącą burze. Choć wiele widziałem takie chmury widzę po raz pierwszy.
Czas już na mnie. Odłożyłem lekko przypalony udziec i jednym łykiem wypiłem kufel piwa. Uniosłem się znad stołu i zabierając swoje rzeczy ruszyłem ku wyjściu. Ludzie, którzy schowali się w karczmie przed tym dziwnym zjawiskiem przyglądali mi się uważnie. Choć starali się mówić szeptem wiem, co mówią: "Wariat!", "Stary głupiec do końca zwariował!", "Szalony, by wychodzić w taki dzień!". Już miałem opuścić tą świątynię pijaństwa, jaką stanowiła oberża, gdy na moim ramieniu spoczęła dłoń. Poczciwy grubasek, do którego należał ten szynk próbował mnie powstrzymać przed wyjściem. Czemu to zrobił nie wiem? Zapewne nie chciał stracić najlepszego klienta nieczęsto spotyka się człowieka, który płaci złotem, a może też uważał mnie za starego głupca. Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach pokazałbym im, co potrafi dziadek.
Czas już wybił, musiałem odejść. Opuszczając wioskę ogromne krople deszcze spadały na urodzajną ziemię. Opadały coraz szybciej i gęstszej tworząc w wszelkich zagłębieniach i rowkach wodne jeziora.
Nie musiałem iść daleko. Tuż za niewielkim laskiem znajdowała się polana. Trawa niebyła tu zbyt bujna, wieśniacy pewnie przyprowadzają tu swoje zwierzęta na popas. Lśniący piorun rozdarł ciemne niebo, a tuż za nim następny i kolejny.
Już czas, aby odkryć całą prawdę. Ten cały mrok był znakiem dla mnie. Zwą mnie Kaan Niezwyciężony i pięćdziesiąt wiosen minęło odkąd matka wydała mnie na świat. Ludzie powiadali, że pierwsza rzeczą, którą chwyciłem w dłonie był miecz ojca. Rodzice uznali to jako znak, miałem zostać wojownikiem jak wszyscy moi przodkowie. I tak się stało. Mężczyźnie z naszej wioski byli zahartowani w bojach, a o ich wyczynach opowiada sam cesarz. Obsypywał naszych pochwałami i złotem. Niektórzy tak jak mój ojciec otrzymała za zasługi nawet tytuł szlachecki i dowództwo nad armią. Zdziwi to was, ale mój rodzic odrzucił wszelkie propozycje władcy, bo chciał zostać ze swoimi braćmi krwi.
Więc mężczyźni dowiedziawszy się o znaku uczyli mnie wraz z innymi dziećmi cechu wojennego. Żadna broń nie mogła być nam obca. Może nie będzie to dla was dziwne, ale ze wszystkich nauk najwyraźniej pamiętam te prowadzone przez ojca. Był szorstki i wymagał zawsze więcej, ale dzięki temu nosze miano Niezwyciężonego.
Gdy miałem dwanaście lat rodzic wyruszył z innymi na kolejną wojnę i powrócił jako trup noszony na tarczy przez swych towarzyszy. Ci, którzy wrócili mówili, że zginą jak przystało na prawdziwego i niepokonanego woja przystało. Opowiadali jak doznał ogromnego zaszczytu. Walczyć i zginąć z ręki samej Śmierci. Nie wierzyłem w tą głupią legendę, ale byłem dumny, że mówią w taki sposób o mym ojcu. Tamtego dnia stałem się prawdziwym mężczyzną i jako jedyne ich dziecko głową rodziny. Przysiągłem sobie nad jego grobem, że mu dorównam. Przez te wszystkie lata słowa jego nauk tkwią we mnie jakby mówił je dopiero wczoraj. Stałem się najlepszy, wychodząc jako zwycięzca ze wszelkich potyczek. Zdobyłem to wszystko, co ojciec, ale wciąż słyszałem jego głos za grobu: "To jeszcze za mało".
Kiedy bóg wojny opuścił cesarstwo i nastał pokój stałem się bezużyteczny. Mężczyźni powrócili do swych domostw, aby uprawiać ziemię. Ja nie mogłem. Po tygodniu spokojnego życia, o które przecież walczyłem musiałem odejść. Podążyłem z wojną, by móc zagłębić swoje ostrze we krwi nieprzyjaciela.
W taki sposób przebyłem wzdłuż i szerz cały świat w pogoni za walką. Czasami w czasach pokoju starałem się przekazywać mą wiedzę innym. Lecz gdy usłyszałem, że sąsiedniej krainie rozbrzmiewają walki rzucałem wszystko wskakując w jej wir.
Im bardziej stawałem się starszy tym bardziej zaczynałem wierzyć w pradawne legendy. Zwłaszcza ta dotycząca wojowników i Śmierci. Ta jedna mit rozbrzmiewa we wszystkich państwach, jakie znam. Głosi on, że gdy nadejdzie już czas, aby rycerz dołączył do swych przodków przybędzie Śmierć. Bojownik będzie miał zaszczyt stoczyć pojedynek z Kostuchą. Tego honoru może doznać jedynie prawy i przede wszystkim niepokonany mąż.
Mój ojciec dokonał tego i ja poszedłem w jego ślady. Stoję naprzeciwko niej. Przybyła w asyście kilkunastu piorunów, które uderzyły w miejsce w gdzie się pojawiła. Ma na sobie czarną szatę okrywającą jej całe ciało. Kaptur zaciągnięty na głowę uniemożliwiał mi dostrzeżenie jej twarzy. Widzę natomiast jej dłonie, są pozbawione skóry i mięśni. Wygląda identycznie jak opisują ją legendy: człowieczy szkielet okryty płaszczem. Wyżej bioder okrycie ozdabia złoty pas z przytwierdzoną klepsydrą. Przesypujący się w niej piasek odlicza czas istnienia świata. W prawej dłoni trzyma kosę opierając się o nią jak laską.
Nie wiem jak to się dzieje, ale deszcze pada jeszcze mocniej. Pomyślicie, ze to paskudna pogoda na śmierć, lecz nie dla mnie. Jeszcze przez lata ludzie z tamtej wioski będą wspominać: "Pamiętacie tego staruszka, który zginął w tamten straszny dzień. Myśleliśmy, że nadszedł koniec świata..." Tak będą mówić.
Podnosząc do góry miecz ruszyłem. W tym pojedynku nie chodzi o życie czy śmierć. Jak moi poprzednicy wiem, że zaraz umrę. Najważniejsze jest by stoczył tą walkę. Każdy wojownik marzy, aby umrzeć w boju, ale tylko my wybrańcy zginiemy z rak samej Śmierci.
Zadaje cios za ciosem, a ona odpiera ataki kosą. Pozwala bym przejął inicjatywę. Im dłużej walczymy tym większy szacunek oddaje mi Biała Pani. Wtem ostrze jej broni przecina mój miecz jakby był zrobiony z spróchniałej gałązki a nie z najlepszego metalu. Ledwo zdołałem uniknąć kolejnego ataku. Kiedy uderzyła od góry odskoczyłem w bok. Przeturlałem się i dotarłem do moich rzeczy. Wydobywszy zapasowy miecz, otrzymany od ojca znów mogłem walczyć. Kostucha była tuż za mną. Jeszcze jeden przewrót z natychmiastowym podniesieniem się. Staliśmy twarzą w twarz. Z niesamowitą prędkością ostrze kosy rozcięło mi brzuch. Widzę jak wraz ze krwią opuszczają mnie moje wnętrzności. Nie wytrzymując bólu padłem na kolana. Unosząc wzrok ujrzałem jej czaszkowe oblicze. Rzekła do mnie:
- Walczyłeś równie dobrze i mężnie jak ojciec.
Niczego innego nie pragnąłem usłyszeć przed śmiercią. Ojcze chyba zrozumiałem twoje ulubione przysłowie: "Najlepszych posyła się po to, by pokonywali najlepszych."





Mroczna Strona


Biegła. Kierowała się przed siebie równym tempem, a każdy kolejny miał być jej ostatnim. Jednak biegła dalej. Choć serce walił coraz szybciej, a ciało było zmęczone. Chciała się zatrzymać, ale wciąż słyszała głosy, więc biegła dalej.
Wszystkie sny zaczynały się podobnie. Szła korytarzem szkoły, a uczniowie gapili się na nią. Część z nich śmiała się inni patrzyli z obrzydzeniem (zwłaszcza chłopcy). Chociaż nie otwierali ust, słyszała ich głosy ich myśli.
"Brzydula, straszydło, wiedźma, upiór" - to nieliczne określenia, jakimi ją obdarowywali. Kiedy doszła do końca korytarza, gdzie zawsze stało ogromne lustro, ujrzało w nim swoje oblicze. Stała wpatrzona we worek na kartofle, który miała na sobie. Choć końcówki jej rudych włosów spoczywały na opakowaniu to reszta była w nieładzie. W takiej fryzurze przypominała starą wiedźmę, taką, o jakiej czytał jej tata w bajkach, gdy była dzieckiem.
Niewielkie piegi, jakie miała na nosie, stały się ogromne przykrywające jej całe ciało. Była brzydka, była straszydłem. Oni wszyscy mieli rację. Słyszała jak się śmieją. Wiedziała, że jest brzydka, ale tak i tak ich wyzwiska sprawiały ból. Bolały do tego stopnia aż z oka wypłynęła łza. Powoli spływająca po jej policzku, by w końcu oderwać się od twarzy i spaść na naga pierś. Spoglądając ponownie w zwierciadło zobaczyła, że jest naga. Śmiech się wzmógł.
Pospiesznie zasłoniła rękami intymne miejsca, ale oni wciąż widzieli jej blade ciało. "Brzydula!" - wśród śmiechu rozpoznała glos. Obracając się zobaczyła Go, stał koło nich naśmiewając się. Tego niewytrzymała, ruszyła do drzwi. Biegła najszybciej jak mogła, kiedy mijała Go opluł ją, a za jego przykładem poszli następni...
Biegła. Po prostu biegła przed siebie nie zwracając na nic. Bo nie mogła, nic wokół niej nie było. Tylko czysta biel otaczała ją zewsząd. Biegł, choć każdy ruch sprawiał jej ból. Biegła. Wtedy w oddali ujrzała czarną kreskę. Z czasem, gdy się do niej zbliżała zobaczyła, że jest to mur. Mur z czarnej cegły, który sięgał od lewego horyzontu by zniknąć w prawym. Kiedy zatrzymała się przy nim poczuła się gorzej. Tak jakby mięśnie nie odnalazły spokoju w odpoczynku.
Opierając się plecami o zimną ścianę próbowała unormować oddech. Połykając coraz więcej powietrza spojrzała w górę na szczyt muru, ale on się nigdzie nie kończył.
- Brzydula! - rozległy się glosy.
Dziewczyna wyprostowała się natychmiast nasłuchując.
- Wiedźma!
Zbliżali się, miała teraz pewność. Jednak żadnej ucieczki, kilka razy próbowała biec wzdłuż muru, ale on się nie kończył. Ze złością uderzyła pięścią w ogrodzenie. Poczuła silny ból, gdy dotknęła ściany. Po raz kolejny w tym śnie pojawiły się u niej łzy. Nagle złość przerodziło się w zdziwienie. Nie mogła uwierzyć, że na cegle, którą uderzyła pojawiło się pęknięcie...

+++


Dźwięk budzika obudził ją ze snu tak nagle, że przez kilka pierwszych sekund zastanawiała się gdzie jest. Była w swoim pokoju leżąc na swoim łóżku. "Bo w końcu gdzie miałabym być" - odpowiedziała sobie. Wstając z tapczan podeszła do okna, przez które ujrzała ośnieżony trawnik przed domem. Ale nie tylko on był pokryty kilku centymetrową warstwą śniegu, lecz cały otaczający ją świat. Jej senne miasteczko, w którym mieszkała.
- Agnieszka! Wstałaś już?! - usłyszała kobiecy głos.
- Tak mamo! - odpowiedziała.
- Więc się pospiesz, bo ci autobus ucieknie!
- Dobrze mamo! Zaraz schodzę, tylko się ubiorę!
Już miała odwrócić się od okna, gdy pod dom zajechał sportowy samochód, który zatrąbił parę razy. Zaraz po tym rozległo się trzaskanie drzwi. Z domu wybiegła zgrabna blondynka, by chwilę później wsiąść do auta. Nim jednak odjechała dziewczyna pokiwała Agnieszce, która odwzajemniła ten gest swojej pięknej siostrze.

+++


Wolnym krokiem kierowała się przed siebie, a uczniowie nie gapili się na nią, tak jak w śnie. Byli pochłonięci własnymi sprawami. Choć niektórzy chłopcy patrzyli na Agnieszkę to nie dlatego, że podobała im się, ale na jej charakterystyczny ubiór. Szerokie bojówki i ciężkie, wojskowe trapery stanowiły dolną część stroju. Wyżej natomiast gruby i dość długi sweter z wyciągniętymi rękawami. Dobrze ukrywający bladość jej ciała, a przy okazji także i figurę. Wszystko skomponowane w zimnych i ciemnych kolorach. "Tak może wyglądać jedynie anioł śmierci" - usłyszała cichy komentarz.
Obejmując książki i zeszyty przekroczyła próg sali historycznej. Nim jednak zajęła miejsce rozległ się dzwonek kończący przerwę. Siadając na wolnym krześle zobaczyła, że klasa nie przejęła się dźwiękiem i wciąż zajmowała się swoimi sprawami. Wśród tego hałasu rozpoznała szydercze rozmówki chłopaków należących do drużyny koszykówki. Wtem w jej stronę poleciała papierowa kulka, która trafiła ją w głowę. Tuż za nią poleciała kolejna i kolejna.
Zasłaniając się przed nimi usłyszała jak ktoś zawołał: "Wojna na kulki!" Lecz żadnej wojny nie było, odbyła się jedynie egzekucja. Wszystkie wystrzelone kulki uderzały w skuloną w ławce Agnieszkę.
- Co tu się dzieje? - rozległ się głos, Jego głos.
- Pan Rutkowski ma rację. Co tu się do cholery dzieje? - w drzwiach koło chłopaka stał historyk.
Uczniowie zamarli, po czym najszybciej jak umieli zajęli swoje miejsca.
- Panno Kłos wszystko w porządku? - zapytał belfer podchodząc do dziewczyny.
- Tak, nic mi nie jest.
Bo nic jej nie było fizycznie, ale psychiczny ból był nie do zniesienia. Jedyne, co było w tym dobre to, że On tego nie popierał.

+++


Biegła, biegła najszybciej jak umiała, aby zaleźć się przed murem. Chciała wiedzieć, co jest za nim. Dlatego też nie wchodziła jak zawsze do szkoły, ale od razu obróciła się i pobiegła.
Oczywiście słyszała ich śmiech i wyzwiska, które dodawały jej energii. Tak potrzebnej by rozbić ten cholerny, czarny mur. Uderzając zdrętwiałymi z bólu rękami, powoli kruszyła cegły. Poranione pięści krwawiły, ale wciąż zadawały kolejne ciosy. Ciosy rozbijające mur. Ciosy zasilane śmiechem i przezwiskami, jakimi ja obdarowywali.
Miała nadzieję, że za nim będzie lepszy świat. Kraina, w której znajdzie szczęście a przede wszystkim spokój. Tam ludzie będą inni niż Ci, których zna. Nie będą oceniać ja po wyglądzie, ale po tym, jaka jest. Jaka jest jej dusza.
Zadała jeszcze jeden cios, a następny fragment cegły skruszył się pod siłą uderzenia. Zamarła, gdy z niewielkiej szczeliny wypłynęła czarna ciecz. Dotykając ją palcami stwierdziła, że substancja przypomina wodę tylko, że czarną. Wtem strumień nasilił się, by chwilę później eksplodować jej prosto w twarz. Mały otwór przeistoczył się w potężną dziurę, z której wylewała się oszalała czarna woda.
Odrzucona przez strumień Agnieszka próbowała się ponieść z ziemi, ale wciąż tryskała ciecz zakrywając ją kompletnie. Wstrzymując powietrze w płucach podniosła się, jednak czerń zrobiła to także. Unosząc się bezwładnie w wodzie czuła, że kończy się zapas tlenu. Zbierając resztki siły popłynęła ku górze. Po kilku ruchach niewytrzymała . Otwierając szeroko usta pozwoliła, aby czarna ciecz zalała jej płuca. Zaczęła się topić.

+++


- Spokojnie to tylko sen - usłyszała, czując ból w nadgarstkach i kostkach.
Otwierając oczy zobaczyła nad sobą matkę trzymającą jej ręce.
- To tylko zły sen - głos matki był taki kojący, poczuła się bezpiecznie. - Marta możesz już puść jej nogi.
- Co się stało? - zapytała Agnieszka podnosząc się.
- Miałaś zły sen, rzucałaś się na wszystkie strony. Musiałyśmy cię trzymać, abyś nie zrobiła sobie krzywdy.
- Mamo... - przerwała przytulając się do matki.
Łzy same popłynęły po policzkach kobiet. Stojąca obok dziewczyna, poczuła się gorsza. Nigdy nie osiągnęła takiej więzi, jaka łączy Agnieszkę z matka. Chociaż była starsza, ładniejsza i radziła sobie w każdej sytuacji, czuła się gorsza.
Aga podnosząc wzrok na Martę wyczuła jej smutek. Nie mogła powiedzieć skąd to wie, ale wiedziała, że taki widok ją boli. Jedną z rąk obejmujących matkę zwróciła ku siostrze. Wtem poczuła jej niepewność i strach spowodowany tym nagłym gestem.
"No chodź" - powiedziała w myślach, a ona jakby to usłyszała. Po czym najstarsza ze sióstr Kłos wtuliła się w resztę swojej rodziny.
"Kocham was" - wyszeptała Agnieszka.
"My także cię kochamy" - usłyszała, a może jej się to tylko wydawało.

+++


Agnieszka siedziała na łóżku wpatrując się w siostrę. Opatulona grubym swetrem przyglądała się jak dziewczyna przygotowuje się na spotkanie z chłopakiem. Widząc Martę to ona czuła się, że jest tą gorszą, brzydszą. Jej rude włosy nie mogły się równać z blond - siostrze. Tym bardziej blade ciało z opalenizną podtrzymywaną przez solarium, a co dopiero piersi. Takie malutkie, gdyby obcięła włosy wyglądałaby jak chłopak.
Marta obróciła się prezentując swój strój na dzisiejszą randkę. Udając modelkę zatrzymywała się w różnych dziwnych pozach. Chciała w ten sposób rozweselić smutasa siedzącego na łóżku.
- I jak? - zapytała. - Będzie mu się podobać?
- Na pewno. Jesteś piękna... Nie to, co ja...
Starsza ze sióstr, westchnęła ciężko. Nie o taki chodziło jej efekt. Miała zamiar ją rozweselić a nie wprowadzić w jeszcze większe kompleksy. Zbliżając się do Agnieszki chwyciła ją za rękę i pociągnęła ku sobie. Każąc usiąść na krzesełku garderobiany przyjrzała się jej obliczu.
- Nie jesteś brzydka siostrzyczko.
- Jestem.
- Nie, słuchaj się starszych - pogroziła palcem. - Nie jesteś, musisz przestać tak myśleć. Wystarczy nałożyć leciutki makijaż podkreślający twoje naturalne walory. Stałabyś się piękna, ale musisz nad tym popracować.
- Ale...
- Parę godzin na siłowni by wzmocnić ciało. No i oczywiście ciuchy.
- Co z nimi?
- Ty się jeszcze pytasz, co?
Agnieszka skinęła głową nie wiedząc, w czym rzecz.
- Są okropne. Każdy facet leci na zgrabne nogi, ale trzeba je najpierw pokazać...
Nagle wywód został przerwany przez klakson. Marta odruchowo spojrzała w stronę okna.
- Zastanów się nad tym! - rzekła dziewczyna znikając za drzwiami.
Agnieszka siedziała jeszcze długo przed lustrem rozważając słowa siostry. Nie mogła w nie uwierzyć, wiedziała jednak, że ona nie kłamała. Mówiła szczerze, ale skąd o tym wiedziała. Coś się z nią działo, rozpoznawała, jeśli ktoś kłamał albo mówił prawdę.
Marta mówiła prawdę, tak samo jak uczniowie w śnie. Była brzydka a zarazem piękna.

+++


Noc była w pełni i większość mieszkańców miasteczka smacznie już spała. Ale Agnieszka nie mogła spać. Mętlik w głowie spowodowany słowami Marty nie pozwalał jej zasnąć. Kierując się przed siebie szła pustym ośnieżonym chodnikiem. Zajęta myślami nie zauważyła jak podjechał do niej od tyłu niebieski wan. Szybko otworzone drzwi, a z których wyłoniły się ręce wciągając dziewczynę do środka.
Chciała krzyczeć widząc mężczyzn w kominiarkach. Lecz ręka porywacza spoczęła na jej ustach, a przede wszystkim nóż dotykający szyi uniemożliwiał wydobycia jakiegokolwiek dźwięku.
- Siedź cicho i rób, co ci karzemy. To przeżyjesz - powiedział trzymający ostrze.
- Nie jest zbyt piękna - rzekł inny.
- Potwór, czy nie potwór. Ważne, że ma otwór - po czym rozległ się wspólny śmiech porywaczy.

+++


Leżała nago na łóżku z zaklejonymi przez taśmę oczami. Nie mogła się ruszyć, bo przywiązali ją do łoża by móc spokojnie zabawiać się jej ciałem. Brali ją po kolei i będą robić to tak długo, aż przestanie ich to bawić. Wtedy ją wypuszczą, albo zabiją. Choć nie chciała się przyznać przed sobą pragnęła, aby ukazali litość i wybrali drugi wariant.
Z początku bolało, ale z czasem przestała zwracać na ból. Próbowała wyobrazić sobie, że jest gdzie indziej. W lepszym świecie, gdzie żyłaby w spokoju i szczęściu. Chciała być gdzieś indziej. Pragnęła tego z całego serca...

+++


Płynęła ku górze, a tlen w płucach znikał coraz szybciej. Płynęła, ale powierzchni nie było widać. Za to ból w klatce piersiowej stawał się nie do zniesienia. Otworzyła usta...
Zaczęła się topić.

+++


Własny krzyk obudził ją ze snu. Próbowała otworzyć oczy, ale nie mogła. Czuła zimno i straszny ból przeszywający każdy fragment ciała. Delikatnie poruszyła kończynami, była wolna. Odklejając taśmę z oczu, ujrzała przerażające białe światło, które po chwili zmienił się w rażący śnieg. Leżała na ziemi, ale gdzie? Podnosząc się zobaczyła, że jest na trawniku własnego domu.
Łzy cisnęły się w oczach, ale nie zapłakała. Nie teraz, jeszcze nie teraz.

+++


Nim nadszedł ranek stała nad grobem ojca, dając upust bólowi. Łzy spływały po policzkach, aby w ostateczności spaść na nagrobek.
- Tato, nie chcę już żyć. Tak chciałabym cię zobaczyć, tak jak wtedy po twoim pogrzebie. Przyszedłeś do mnie jako anioł pokazując mi swoje skrzydła. Lataliśmy po świecie podziwiając krajobraz, byłam wtedy taka szczęśliwa. Tatku - opadła na kolana - nie chcę już dłużej żyć. Chcę być tak jak ty aniołem, wolnym od trosk tego świata. Chcę być aniołem!
Wyciągnęła z plecaka kilka opakowań tabletek. Połykając pastylki, które popijała wodą powtarzała w myślach: "Chcę być aniołem!"
Kiedy tabletki skończyły się położyła się na nagrobku. Zamykając oczy wspominała te cudowne sny o ojcu.
- Chcę być aniołem!

+++


Tonęła, ale im więcej połykała czarnej cieczy tym czuła, ze nie umrze. Po chwili zrozumiała, że woda zmieniła się w powietrze. A ona wcale nie pływała, lecz latała. Była wolna niczym ptak. Przez chwile leciała bez celu.
Kiedy znów ujrzała przed sobą czarny mur, powili wylądowała na ziemi. Podeszła do otworu w ścianie, jednak nie przekroczyła go. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach na myśl o mroku znajdującym się po drugiej stronie.
Wtem z mrocznej otchłani wyłoniła się ręka. Dłoń nieznanej postaci zacisnęła się na gardle Agnieszki. Następnie wciągnęła ją z lekkością piórka w otwór w ścianie.

+++


Brało ja na wymioty i tak się stało. Wymiociny wytrysnęły strumieniem z ust Agnieszki. Klękając wyrzucała z siebie wszystko, co mogła, a zwłaszcza tabletki, którymi próbowała się otruć. Gdy było już po wszystkim spojrzała na płytę nagrobkową ojca.
- Chcę być aniołem - a usta jej zmieniły się w szalony uśmiech - ale jeszcze nie teraz.

+++


Marta zaraz po szkole udała się do domu, miała zaopiekować się chora siostrą. Chociaż wszystko wskazywało na zwykłą grypę zauważyła, że z Agnieszka jest coś nie tak. Zmieniła się, nie mogła znaleźć, co takiego, ale była inna.
Weszła do domu i zawołała:
- Agusiu wróciłam!
Rzuciła rzeczy w korytarzu i wbiegła na górę. Wchodząc do pokoju siostry, ujrzała tylko puste łóżko.
- Agnieszka gdzie jesteś?!
Nie usłyszała odpowiedzi. Rozglądając się po pomieszczeniu zauważyła, że szafy z jej ubraniami były puste. Znikły parę rzeczy, które jej siostra uwielbiała, a ona sama uważała za obrzydliwe.
- Agnieszka?!
Znów nic. Wtedy poczuła, że w domu jest bardzo gorąco. Jakby ktoś rozpalił piec do maksimum. Zbiegła do piwnicy, aby w mrocznym pomieszczeniu ujrzeć siostrę. Stała w szlafroku, wpatrując się w ogień paleniska. Kiedy wrzuciła resztę ubrań, Marta zapytała:
- Co ty robisz?
- Czas na zmiany - obróciła się.
Marta patrzyła na zaciemnioną twarz dziewczyny. Gdyby teraz ujrzała jej uśmiech, powiedziałaby, że jakiś demon opętał jej siostrę.

+++


Wolnym, równym krokiem kierowała się korytarzem szkolnym, a uczniowie gapili się na nią szepcząc. Nie była już tą brzydula, ale piękną i zadbaną dziewczyną. Idąc słyszała ich myśli już nikt jej nie przezywał, chyba jedynie zazdrosne koleżanki. Jednak nie zwracała na to uwagi, przysłuchiwała się komplementom chłopców wysławiających jej urodę. Nie jeden chciała całować te czerwone namiętne usta, chcieli dotykać jej ognistych włosów.
Kiedy usiadła w ławce sali historycznej nie zwróciła uwagi na zwykłych uczni, lecz skupiła się na myślach koszykarzy.
- To ta brzydula? W jaki sposób?
Już nikt nie chciała jej dokuczyć, chcieli nawet przeprosić, a najważniejsze zaprosić na randkę. Wtedy Agnieszka niespodziewanie podeszła do nich mówiąc:
- Nigdy w życiu! - wyłoniła zza pleców pistolet. Otwierając ogień raniła każdego z nich śmiertelnie.
Krzyki koszykarzy wywołał ogólny zamęt w klasie. Ocuciwszy się z iluzji zrozumieli, że zrobili ze siebie durni. To nie wydarzyło się naprawdę. Podnosząc się spojrzeli w głąb sali, gdzie siedziała Ona mając na twarzy wielki uśmiech.
© 2004 - 2008 literat.mix     projektowanie www